wtorek, 10 stycznia 2012

o pętli wisielczej sesji

Nie przypuszczałam, że do tego dojdzie, ale jednak stało się: zaczyna mi brakować czasu. A i tak na klęczkach dziękuję duchom przezorności, które mnie nawiedziły w grudniu i nakazały napisanie wszystkich zaliczeniowych prac, referatów, analiz i Bóg wie czego jeszcze. Na razie zbieram żniwa dobrej passy i liczę, że odezwie się mój instynkt rowerowego maratończyka, bowiem przede mną najgorsza część, czyli trzytygodniowa wędrówka po piekle dantejskim, połączona z torturą i rzezią niewinnych. Terminy i formy nadchodzących egzaminów zmieniają się jak w kalejdoskopie zależnie od aktualnej wizji prowadzących, a ostateczna walka zostanie poprzedzona krwawą rozgrzewką przyszłego tygodnia, kiedy to objawią mi się czterej jeźdźcy apokalipsy, każdy z innego przedmiotu i gromkim głosem obwieszczą "proszę schować notatniki i wyciągnąć kartki".
Na razie staram się skupiać na najbliższych walkach, bez wybiegania myślami zbytnio do przodu, chociaż nie jest to łatwe. (A ciałko migdałowate nie śpi i wpada w panikę, paskudne ciałko migdałowate). Już czuję, podobnie jak inni studenci, zaciskającą się coraz mocniej na gardle pętlę wisielczą nadchodzącej sesji. 
W takim wypadku mogę tylko powiedzieć - byle do lutego. A jutro znowu:
szósta nad ranem
w autobusie kończę
swój przerwany sen 
~~
Ci vediamo.

niedziela, 1 stycznia 2012

marudnie o Sylwestrze i z sympatią o Nowym Roku

Witam wszystkich w nowym roku, który podobno ma być ostatnim - według mojego "majowskiego kalendarza" za 354 dni, (czyli w grudniu) ma być koniec świata. Znowu. Ale wszyscy wiedzą, że Koniec Świata to święto ruchome, więc pewnie nie ma się czym przejmować. (A nawet jeśli, to co to da? Hakuna Matata!)

Jak już kiedyś pisałam, nie znoszę Sylwestra. Nie lubię i już, bo i niby dlaczego? Za huki, wrzaski i larmo oraz za przymus dobrej zabawy? Dziękuję bardzo, postoję (a raczej posiedzę w domu i z ogromną przyjemnością obejrzę jakiś dobry film). Podziękuję również za fajerwerki, z których jest więcej szkody niż pożytku. Jako koziorożec nie lubię wydawać niepotrzebnie pieniędzy (czytaj "puszczać ich z dymem") a jako miłośniczka małych i większych zwierzątek podpisuję się pod stwierdzeniem, że takie grudniowe bombardowanie nie jest ani miłe ani zdrowe dla tych wszystkich dzikich i domowych stworów. Także kwestia postanowień noworocznych jest dla mnie komiczna, a nawet (mówiąc prosto) - głupia. Nie lubię snuć dokładnych i szczegółowych planów, bo z moich planów rzadko kiedy co wychodzi. O wiele lepiej wychodzi mi życiowa "bezplanowość", która łączy się z wewnętrznym przekonaniem, że zawsze wszystko się dobrze ułoży, będzie w porządku i znajdę swój kąt na świecie, gdzie mi będzie dobrze i bezpiecznie. 
Ale, ale... Żeby nie było, że ja tu będę dzisiaj tylko marudzić i wszystkiego się czepiać. O nie, nie jestem aż takim pesymistą. Mam kilka rzeczy które bardzo lubię w Sylwestrze (a raczej dniu po) oraz jedno postanowienie, a raczej plan noworoczny. 

Przede wszystkim cały dzisiejszy dzień, cichy i spokojny (a końcu nocni balowicze muszą kiedyś odespać hulanki i swawole) spędziłam owszem pracowicie, bo nad książką o wdzięcznym tytule "O pochodzeniu idei wzniosłości i piękna" Edmunda Burke, próbując wytworzyć z jego pomocą zgrabną i logiczną pracę zaliczeniową z Estetyki, ale równocześnie z wielką przyjemnością. Trójkowy TOP Wszech Czasów skutecznie podnosi mnie na duchu. Chociaż miałam chwilę buntu, przy okazji Pink Floyd - Another brick in the wall. Ale temu chyba nie można się dziwić (mimo tego wróciłam do nauki, bo w końcu "na gardłach studentów zaciska się powoli pętla wisielcza nadchodzącej sesji" i pracować trzeba). 

A propos sesji - trochę się obawiam, żeby zaliczenia i egzaminy (od których mocno odwykłam w ciągu minionego trzeciego roku studiów licencjackich, a który był dla mnie rokiem mlekiem i miodem płynącym) nie pokrzyżowały mi planu noworocznego. Jako miłośnik książek, który ma jednak pewne problemy z planowaniem czasu (patrz wcześniejsza wzmianka o planowaniu) chcę podpisać się pod inicjatywą "52 książki". Już wybrałam pierwszą pozycję tego roku - "Piekło" Dantego Alighieri. I zanim podniosą się wrzaski tudzież kąciku ust w ironicznych uśmieszkach, chcę wyjaśnić, że chodzi mi o stary-nowy przekład Agnieszki Kuciak, który podzielił "Boską Komedię" na trzy oddzielne części, a których to dwóch kolejnych kawałków nie posiadam (na razie). A jak się nie ma co się lubi, to się czyta to co się ma.

Plan na ten rok? Połączyć przyjemne z pożytecznym, oby jak najskuteczniej. I tego wszystkim życzę.  Fino alla prossima volta.