Wbrew pozorom ani nie umarłam, ani nie zapadłam w sen zimowy. Chociaż może trochę szkoda tej hibernacji... Przynajmniej ominęłyby mnie (na razie) pisanie pracy magisterskiej. Tak czy siak, doszłam po prostu do wniosku, że zamiast pisać o rzeczach pesymistycznych lepiej nie pisać wcale i zamiast tego skupiłam się na pracy nad własnym wykształceniem i nad fermentującą irytacją szarugową. Bo głównie w szarudze lutowej dostrzegam głównego winowajcę moich dąsów, fochów i złych humorów.
Tak jak i wczoraj, dziś znowu wylazło słoneczko i od razu obudziłam się w dobrym nastroju. Poodkręcałam maksymalnie żaluzje i pootwierałam okna. Słucham ptasich awantur przy karmniku i iście wiosennych szczebiotów sikorek na pobliskich klonach. Do domu wpada zimne powietrze o tym dziwnym, charakterystycznym zapachu przywodzącym na myśl wygrzaną przez słońce glebę. Paradoks, bo chodzę z gęsią skórką, cała się trzęsę, ale nie zamierzam się cieplej ubierać - jest mi zimno, ale to zimno wczesno-wiosenne! Można więc trochę pomarznąć.
Tak czy siak - cieszcie się wiosną i do przeczytania niedługo.
![]() |
Kolaż 073 |