środa, 21 marca 2012

o Ośmiotysięczniku Bezczelności

Coraz boleśniej uświadamiam sobie, że jestem nieprzystosowana do życia w dzisiejszych czasach. Wpojone mi w dzieciństwie zasady postępowania skutecznie uniemożliwiają mi podjęcie czegokolwiek, co zwykliśmy nazwać "karierą i sukcesem". Dlaczego? Najzwyczajniej w świecie brak mi tupetu i bezczelności, tudzież (inaczej mówiąc) odwagi, by mówić "jestem dobra w tym a tym, więc chwała mi za to". Nie przechodzi i raczej nie przejdzie mi to nigdy przez usta. 

Zawsze mi wpajano, że cnota, talent i ciężka praca same się obronią, nieważne, czy nasza działka to fizyka kwantowa, czy smażenie naleśników. Nie należy więc biegać jak ten ratlerek wokół kości udowej mamuta (przepraszam wszystkich miłośników tej rasy psów) i szczekać wniebogłosy, że jest się najlepszym kandydatem do zeżarcia tej kości, tym bardziej jeżeli to zadanie wyraźnie przerasta nasze psie możliwości a kość jest eksponatem muzealnym. Sęk w tym, że świat chyba stanął na głowie i wszystko działa nie tak, jak powinno. Znam wiele osób, które naprawdę mają talent, pomysły, zdolności czy wiedzę, ale nie są w stanie się przebić, wychodząc z tej samej nieżyciowej postawy co ja, że "będę robić swoje i kiedyś świat mnie odkryje". Tyle że świat się jakoś nie kwapi, bo jest zbyt zajęty tymi, którzy mają siłę wrzeszczeć głośno o swojej wybitności, co niekonieczne jest podparte mocnymi dowodami, a często wręcz przeciwnie. Innymi słowy - wbrew temu, co mi przez lata powtarzano w domu, na podwórku i w szkołach, zdobywcy Mount Everestu Bezczelności i Tupetu jakoś nie zostali pokarani trądem społecznym ani inną obiecywaną przez wychowawców zarazą, a wręcz przeciwnie, czerpią garściami ze skarbca wynagrodzeń, na które czekają te naiwne, cnotliwe Justyny obu płci. (Ha, to już de Sade pisał, że cnota to niedola. Ironia losu, biorąc pod uwagę okoliczności).

W ciągu ostatniego tygodnia rzeczywistość podała mi na srebrnej tacy kilka takich przypadków potwierdzających mój dzisiejszy wywód. Zmarnowałam wczoraj dwadzieścia minut życia, żeby obejrzeć żenujące "starcie" pani reżyser Barbary Białowąs z krytykiem Filmwebu Michałem Walkiewiczem oraz kolejny kwadrans żeby posłuchać kulawej przepychanki Tomasza Raczka z Piotrem Czają, scenarzystą filmu "Kac Wawa", który sprawił, że "dyskusją" tego nie można nazwać mimo najszczerszych chęci. Nie będę tego komentować, bo wstyd brać udział w tej szopce i nawet powyższe zdanie to i tak za dużo w tym temacie. Ale nie zmienia to faktu, że był to gwóźdź do trumny mojego dobrego nastroju. Wcześniej skopała mnie "konferencja" z panią, notabene młodszą ode mnie o rok, która dwa lata temu przeprowadziła w Meksyku antropologiczne badania terenowe, a teraz pieje o tym z zachwytu. W czym rzecz?

Wbrew temu, co mogą pomyśleć niektórzy, nie chodzi o jakąś zazdrość czy kobiece fochy, że "inni jeżdżą a ja nie" i dlatego "świat jest be". Nie chodzi mi także o to, ile błędów pośrednich dopuściła się owa pani i jej kolega w trakcie badań. Błędy rzecz ludzka, normalna i sama popełniłam niejeden. Jednak należy być na tyle profesjonalnym i mieć w sobie tyle pokory, żeby spróbować do nich nie dopuścić i zawczasu się przed nimi uchronić, a nie szarżować na steranej kobyle z "-URAAA!" na ustach na kolumnę czołgów. Tłumacząc po kolei, w formie pytań retorycznych, bo sprawa nie jest powszechnie znana. Nie mogę zrozumieć:

1. Jak można wpaść na pomysł przeprowadzenia profesjonalnej wyprawy badawczej w pierwszych miesiącach studiów (albo nawet przed podjęciem studiów), nie mając zielonego pojęcia o badaniach terenowych i antropologii? (Mając to pojęcie "Liderzy Projektu" nie popełniliby następnych wykroczeń).

2. Jak można mieć tyle tupetu, żeby nie mając kompletnie doświadczenia, nawet teoretycznego, prosić kogoś o pieniądze, na sfinansowanie takiego fiaska? Pominę milczeniem zapytanie, dlaczego ktokolwiek zgodził się wesprzeć ten projekt, bo naprawdę, po blisko dwóch godzinach słuchania tej pani, w dalszym ciągu nie wiem, jaki był cel wyprawy i w jakim stopniu udało się go zrealizować.

3. Jak można przeprowadzić badania w Meksyku, nie mając wcześniej nic z tym krajem wspólnego, nie znając norm kulturowych, sytuacji politycznej ani języka. Równie dobrze mogłabym teraz zmontować ekipę i pojechać do Mongolii albo Nowej Gwinei, wiem tyle samo na ten temat. Jak można nie przygotować się w sposób teoretyczny na wszystkich płaszczyznach, od historii, przez zwyczaje, po współczesną religię i dawne wierzenia, ograniczając swoje przygotowania tak naprawdę jedynie do dziewięciu miesięcy nauki języka? Jak można robić zdjęcia starym Indiankom, które na widok aparatu zasłaniając twarz i dopiero po powrocie z dwumiesięcznych badań do Polski dowiedzieć się, że w przekonaniu wspominanych kobiet aparat kradnie duszę? Jak można później przyznawać się publicznie do tak rażącego błędu i pokazywać te zdjęcia na konferencji naukowej, jako swoistą "ilustrację błędu badawczego"?

4. Jeżeli ludność "tubylcza" (nazwijmy to tak brzydko, dla większej plastyki) wstaje skoro świt i o godzinie 6 rano już pracuje w polu, to jak można wyjść z domu między godziną 8 rano a 12 w południe? Jak można się tak rażąco nie dostosować do trybu życia gospodarzy? Najwyraźniej rację miała Ramos, że po wschodzie słońca w łóżkach leżą tylko umierający chorzy i antropolog.

5. Rzetelne badania wymagają kwestionariusza wywiadowego. W ten sposób zadając zawsze te same pytania w tej samej kolejności jesteśmy w stanie wychwycić różne niuanse i mamy pewność, że niczego nie pominęliśmy. W moich badaniach terenowych, które przez ostatnie trzy tygodnie robiłam pod patronatem doktora X, a które były badaniami ćwiczeniowymi, żeby poznać "cierniową drogę etnografa", stworzyłam kwestionariusz złożony z 35 pytań głównych oraz kolejnych 115 pytań dodatkowych, czyli w sumie 150 pytań, zadanych informatorowi i nie jest to żaden powód do dumy tylko norma. Dlatego pytam, jak można było stworzyć kwestionariusz złożony tylko z 30 pytań, a potem skrócić go do 8, słownie OŚMIU pytań głównych, bez pytań dodatkowych? TO nazywamy badaniami antropologicznymi?

6. Kolejna kwestia dotycząca pytań wywiadowych i odpowiedzi: jak można ingerować w odpowiedzi informatorów, wycinać pewne fragmenty, przestawiać, łączyć kilka zdań w jedno, po to, żeby cały wywiad zmieścił się na planszy pokazowej?

7. Czytając Malinowskiego dowiadujemy się, że należy oddzielić od siebie dziennik badawczy, w którym antropolog zapisuje wszystko, co dotyczy badanej rzeczywistości od dziennika intymnego, w którym badacz wypluwa zgromadzony w czasie badań jad i frustracje po to, żeby złe nastroje nie rzutowały na obiektywność badacza. Jak można w takim razie powoływać się na Malinowskiego i równocześnie w swoim dzienniku mieszać oba te pojęcia?

Takie "kwiatki" mogłabym mnożyć, ale poprzestanę ma magicznej liczbie 7, bo chyba wszyscy mają już względy obraz. Najwyraźniej państwo Maria Lebioda i Jonatan Kurzwelly nie czują wstydu i zażenowania firmując swoimi nazwiskami ten nietrafiony w realizacji projekt "Widok od wewnątrz", więc nie widzę powodu, żeby przemilczeć tę historię i pozostawić ją, żeby śmierdziała w odmętach internetu. (Swoją drogą wielka szkoda, bo pomysł sam w sobie miał spory potencjał, tylko jak zwykle: chęci wielkie, ale wszystko zostało odwalone byle jak, z minimalnym kosztem wkładu własnego, więc jaki efekt jest, każdy widzi).

Z podobną inicjatywą (chociaż chyba innym skutkiem) wyszła jakiś czas temu para z mojego miasta. Wspomniany duet postanowił zorganizować wyprawę dookoła morza bałtyckiego, przy czym nie mieli ani porządnych rowerów, ani sakw, ani namiotu, ani innego sprzętu, ani (co najważniejsze) doświadczenia. To wszystko razem nie przeszkadzało im w głośnym szukaniu sponsorów (oraz indywidualnych darowizn) żeby urzeczywistnić ten wyjazd.

Z tej smutnej historii wynika, że w dzisiejszych czasach stare metody wychowawcze "bądź grzeczny i rób swoje" oraz "nie chwal się, inni sami cię ocenią" są całkowicie nietrafione. Najwięcej dostanie nie ten, który najbardziej sobie na to zapracował, tylko ten, który krzyczy najgłośniej. Codziennie możemy obserwować takie przypadki w telewizji, pracy, szkole... I jest to bardzo smutna konkluzja. Mimo wszystko nie zamierzam zmieniać się w panią Lebiodę. Nie zamierzam zatracać pokory na rzecz rozdmuchanej pychy bo wiem, ile jeszcze przede mną pracy i jak wiele jeszcze muszę się nauczyć, dowiedzieć i poznać. Ale równocześnie, człowiek musi mieć świadomość tego, co już potrafi i co wie. Jak zwykle problem dotyka złotego środka pomiędzy dumą z tego, co się posiada i pokorą przed tym, co jeszcze niezdobyte, a na zdobycie czeka. I tej równowagi wszystkim, (także sobie), życzę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz