wtorek, 12 czerwca 2012

kiedy w(y)padniesz miedzy kawki musisz krakać tak jak one

Znowu się zaczęło. Myślałam, że w tym roku mnie to ominie bo to już połowa czerwca (jakby nie było - późno), ale jednak nie - oto znowu jestem świadkiem niefortunnych pierwszych ptasich lotów.

Tak się jakoś składa że moje podwórko wyjątkowo upodobały sobie kawki. Tak się utarło, że gołębie nie za bardzo nas lubią (ciekawe dlaczego?) ale kawki gniazdują w moim sąsiedztwie bardzo chętnie (podobnie jak koty i jeże, ale to oczywiście trochę inna partia). Powiem szczerze, że bardzo fajne z nich ptaszyska. Może nie wyglądają na specjalnie mądre, ale są wbrew pozorom bardzo cwane i sympatyczne, z tym swoim śmiesznym chodem i ciekawskim spojrzeniem. Naprawdę - zabawne z nich stworzeniach. 

Dwa dni temu od pracy odciągnął mnie kawczy lament. Zbiorowym krakaniom nie było końca, więc od razu wiedziałam co się święci. Zajęłam stanowisko obserwacyjne, najpierw przy oknie, potem na balkonie. Nie pomyliłam się. 

Jak co roku znalazła się jakaś ofiara losu, która albo za bardzo zawierzyła swoim zdolnościom albo po prostu miała zwyczajnego pecha i wyleciała z gniazda, na łeb, na szyję i na złamanie dzioba, że się tak wyrażę. Pokurcz dreptał pod murkiem okalającym plac przedszkolny tłukąc od czasu do czasu skrzydłami, a rodzice, wujostwo, starsi kuzyni a pewnie i dziadkowie siedzieli na gałęziach i siatce ogrodzenia i darli dzioby ile sił w kawczych płucach. Przez dłuższą chwilę przypatrywałam się całej scenie i w końcu postanowiłam interweniować. Znowu...

Jakieś trzy lata temu przyniosłam jedną taką ofiarę do domu, a raczej na balkon, żeby jej nic nie zeżarło. Ofiara okazała się mieć charakter godny dezertera, bowiem trzy razy spadała ze wspomnianego balkonu do ogródka pod nami jak przystało na nielota-kamikadze. Za trzecim razem straciłam cierpliwość i machnęłam ręką. Niech sobie siedzi w krzakach, skoro taka uparta. Z tego co potem widziałam łaziła po podwórku ale nie wiem co się z nią ostatecznie stało. 

W zeszłym roku znalazłam dla odmiany porzuconego nieszczęśnika, nad którym nikt nie krakał, więc łatwo było się domyślić, że rodzinka spisała go na straty. Nie było to specjalnie zaskakujące, bo maleństwo zachowywało się wyraźnie dziwnie, przekręcało na grzbiet przy machaniu skrzydłami i waliło dziobem w chodnik, więc niewiele myśląc razem z mamą wpakowałam ptaszysko do torby i zaniosłam do weterynarza, na drugi koniec miasta. Bardzo miły pan weterynarz kawkę obejrzał i stwierdził, że niestety nic już ze stworzenia nie będzie, bo jakiś wirus czy inna bakteria mu stawy wyżera, więc jedyne co mógł zrobić, to zakończyć cierpienia sieroty. Był to dla mnie bardzo niemiły kubeł zimnej wody i do dzisiaj czasami sobie o tym myślę. 

W tym roku stałam więc na balkonie i oceniałam sytuację. W końcu podjęłam decyzję, ubrałam buty i wlazłam za ptaszyskiem do opuszczonego, nieużywanego nigdy śmietnika i wyciągnęłam je z chwastów. Przejście przez płot nie wchodziło w grę, ale kawka okazała się być na tyle mała, że wspólnymi siłami przecisnęłyśmy ją jakoś przez jedno z większych oczek siatki, żeby jej w nocy koty nie znalazły. Ukryła się pod uschniętym bzem. 
Dzisiaj rano obudziło mnie krakanie. Cała rodzina wespół w zespół z pokurczem łaziła po podwórku przedszkolnym, bezpiecznie za siatką i polowała na robale.

Byłaby z tego piękna metafora w opowieści o dorastaniu, wchodzeniu w dorosłość i zaczynaniu nowego życia. Ale po co...?

Fino alla prossima volta.

Kolaż 094

3 komentarze:

  1. Twoja przygoda przypomniała mi jak kilka lat temu pod garażem moich rodziców leżał malutki, wychudzony, pokaleczony kotek. Słodki rudzielec. Wyglądał naprawdę źle. W ostatniej chwili uratowałam go przed pogryzieniem przez psa. Wsadziłyśmy go z siostrą do koszyka i pędem do weterynarza. Kotek był zarobaczony, odwodniony, zagłodzony, miał stan zapalny i rany do leczenia. Choć mam bardzo silną alergię na kotki byłam tak zdesperowana, że powiedziałam aby robili wszystko żeby go uratować i zadeklarowałam opiekę nad nim. Niestety pomimo kroplówek, antybiotyków, zastrzyków kotek nie przetrwał nocy. Gorzka lekcja.

    OdpowiedzUsuń
  2. http://dzieciata.blogspot.com/
    mała zmiana:)

    OdpowiedzUsuń