środa, 6 lutego 2013

"Sesja, sesja ach to ty...!" i panda kontratakuje

Czyż dzień nie jest piękny, kiedy możesz go zacząć od pisania pracy magisterskiej? Naprawdę kocham zapach materiałów źródłowych o poranku. Po paru dniach ślęczenia nad tekstami człowiek zaczyna pragnąć obserwować jak świat płonie albo zimy nuklearnej. Ewentualnie jedno i drugie, w dowolnej kolejności. A tak poważnie...

Wreszcie wyrwałam się z niebytu, w który trwałam od jakiegoś czasu, a który nazywa się sesją. Na szczęście System Eliminacji Studentów Jest nie-Aktywny - niech będzie błogosławiony student piątego roku i wykładowcy jego. Większość zaliczeń udało się załatwić szybko i prosto, w postaci prac pisemnych, co ograniczyło przymus nauki i kucia do minimum. Ale i tak marzył człowiek o jakimś magicznym krześle, guziku, pilocie, czapce, czymkolwiek, co odłączałoby internet w komputerze. Rzecz jasna istnieje taki przyrząd, ale tylko wariat by go szukał albo faktycznie używał - wszak internety są miejscem, gdzie mieszkają cycate kobiety, małe puchate kotki i pandy. A no właśnie... Pandy.

Pandy z zoo w San Diego poznałam przez Kulinarną, która niechcący otworzyła puszkę pandory. Pandzie Truman Show zyskało nową wielbicielkę, a nawet dwie, jeśli się weźmie pod uwagę również Bufkę. W ciągu ostatnich dwóch tygodni spędziłyśmy długie godziny na inwigilowaniu i komentowaniu tych (w gruncie rzeczy) nudnych stworzeń, odkrywając przy tym, że wcale nie są takie nudne, a wręcz przeciwnie - fassssscynujące. 

Ja: - "BTW, właśnie skończyłam pisać o PMS i patrzę, jak panda z San Diego wpieprza bambus...." 
Bufka: - "jest w tym coś hipnotyzującego... w tej pandzie znaczy się. Chociaż ona tak żre ten bambus, jakby on jej coś zrobił, aż ciary przechodzą człowieka. Normalnie, Terminator, nie panda"

Mały screen z moich obserwacji - jedna panda je, druga śpi... Standard. 
I tak zaczęła się przygoda z pandami. (Przy okazji - nie pytajcie, co wątek o kobiecym PMS robi w mojej pracy magisterskiej). Można wręcz powiedzieć, że dzień należy uznać za stracony, jeśli się nie sprawdziło, co u pand. I ciężko jest znieść godziny około południowe, gdyż w tym czasie pany śpią. ....To znaczy: one prawie zawsze śpią, a jak nie śpią, to jedzą i szykują się do snu. Chodzi o to, że w tym czasie u pand zapada noc, a kamera niestety nie jest na podczerwień, więc widać jedynie mroczny mrrrrok. Próbowałyśmy się z Bufką dopatrzeć w tych ciemnościach światełka z pandziej lodówki z mrożonym bambusem, ale niestety. Ciemno jak w uchu pandy.

Z tego co wiem, nie tylko mnie dopadła mania podglądactwa sympatycznych stworzonek, jednak większą popularnością wśród przyciśniętych przymusem nauki studentów podobno cieszyły się żubry. No cóż. Może należy zmienić hasło reklamowe na: "Rano panda, wieczorem żubr"? 

Powinnam mieć być może wyrzuty, bo ostatni kolaż został sklejony daaaawno temu i nawet nie został jeszcze opublikowany (wstyd i hańba), ale panda w połączeniu z magisterką skutecznie odciągnęły mnie od realizacji ambitnych zamiarów artystycznych. Najpierw czas goni, bo trzeba się spieszyć z dzienną normą tekstu, a po zmroku jakoś człowiekowi odchodzi ochota na zabawę nożyczkami i klejem. Może też byłabym w stanie się zmusić, ale nigdy nie robię kolaży po nocach - lampy dają fałszywy obraz dotyczący kolorów i rano można się niemiło zdziwić. Wrócę do klejenia i to już niedługo, wiem to na pewno, ale na razie... musze sprawdzić co u moich pand. 

Ci vediamo!

Ps. Sprawdziłam. 
Moja panda je. 
Znowu... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz