środa, 22 września 2010

o drapieżnej biurokracji i złotej polskiej jesieni

Od jakiegoś czasu staram się spełnić uczelniany obowiązek i odrobić trzy tygodnie bezpłatnej praktyki studenckiej. Miałam ambitny plan załatwienia całości we wrześniu, tak, żeby październik zacząć już z czystym kontem. Niestety przedłużająca się angina i późniejsze problemy zdrowotne pokrzyżowały te plany. Mimo tego szczęście się do mnie uśmiechnęło - muzeum w sąsiednim mieście narzekało właśnie, że mają remont i bałagan, więc przydałby się im jakiś miły, naiwny osobnik, który pomógłby im później przy organizowaniu wystawy. Od razu powiem, (nie bez pewnego zadowolenia)  ten miły i naiwny osobnik, to ja. Załatwienie sobie praktyki to wbrew pozorom ciężka, wręcz syzyfowa praca, która pochłania mnóstwo czasu i nerwów. Nie wiedzieć czemu praktycznie nikt nie chce przez trzy tygodnie mieć dodatkowej, darmowej siły roboczej, więc piętrzy przed takim nieborakiem problemy w różnych formach. Wyglądało na to, że mnie to ominie - jakże byłam naiwna. 
Miły pan, który wstępnie mnie przygarnął i pomaga mi aktualnie przebić się przez papierową puszczę biurokracji, spotkał się ze mną w połowie września celem omówienia przyszłej współpracy i przejrzenia przyniesionych przeze mnie skierowań, podań i innych druczków. Pokiwał głową, powiedział co powpisywać w poszczególne tabelki i wysłał mnie do lekarza, celem zdobycia u niego zaświadczenia o moim "zdrowiu i urodzie", które pozwalają mi podjąć quasi-pracę w muzeum. Owe zaświadczenie udało mi się zdobyć bez żadnych trudności, więc dzisiaj znowu pojawiłam się w urzędzie. Papiery zostały ponownie przejrzane i potwierdzone, zostałam więc skierowana do kadr.
Kadry okazały się być małym, wściekle różowym pokoikiem, z trzema paniami w różnym stadium "zropuszenia urzędowego". Główna ropucha, najmniejsza i najbardziej różowa z całej grupy, dała popis opanowanego po mistrzowsku administracyjnego lekceważenia, biurowej pogardy i umiłowania papierków. Z lubością zaczęła wypytywać mnie napastliwym tonem: - po co przyszłam? - z jakiej racji? - kto mnie niby przyjmie na tą praktykę?  (ostatnie słowo zostało powiedziane z takim jadem, że zapis kursywą jest jak najbardziej na miejscu) - ile to ma trwać? - czy mam odpowiednie dokumenty?
Po odpowiedzeniu na ostatnie pytanie, wręczyłam ropusze teczkę z wszystkimi papierkami. Przejrzała je pobieżnie, po czym stwierdziła, że nie mam zgody od burmistrza, a jak ja sobie wyobrażam przychodzić tutaj bez zgody burmistrza, tak z ulicy, mam natychmiast wracać do domu i napisać podanie o wydanie zgody na odbycie praktyki, oczywiście z uprzejmą prośbą, to być może zostanie ona rozpatrzona pomyślnie i wtedy pani ropucha lub któraś z jej koleżanek prześlą mi dokładną listę tego, co mam przynieść do kadr i być może mnie przyjmą.
Szczerze powiedziawszy opadły mi ręce. Mimo tego podziękowałam na tyle ładnie, na ile było mnie stać, pożegnałam się i wyszłam. Wspomniany wcześniej przeze mnie pan, który był obecny przy tej rozmowie, pomógł mi na miejscu napisać owo podanie i zanieść gdzie trzeba, żebym po pierwsze nie jeździła tam i nazad, a po drugie żebyśmy wszyscy - ja i pracownicy muzeum - nie musieli czekać kolejny miesiąc na moje "zatrudnienie".
Po tym wszystkim wyszłam z budynku. O dziwo, nawet się nie zdenerwowałam i mimo komplikacji byłam całkiem zadowolona. Pogoda wreszcie dopisała, szłam więc spokojnie na przystanek ciesząc oczy słońcem i żółknącymi liśćmi. Gdzieś dalej na rynku grała jakaś amatorska kapela uliczna, a w powietrzu czuć było zapach ciastek z pobliskiej piekarni i daleką woń jesieni. To ten charakterystyczny zapach odległych ognisk i mgły, który nieodzownie kojarzy mi się z odlotem ptaków i pełnią jesieni. Wracałam do domu spóźnionym autobusem, z przyjemnością wyglądając przez okno i słuchając lektora, który ze śmiertelną powagą tłumaczył mi różnicę pomiędzy una patata i molte patate.
Co z tego, że zacznę praktyki najwcześniej dopiero dwudziestego dziewiątego września? W ten sposób mam jeszcze tydzień, żeby swobodnie i bez trosk cieszyć się złotą, polską jesienią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz