środa, 1 września 2010

o pyłku na wyjściowej marynarce świata

Leżąc w zeszłym tygodniu w łóżku i walcząc z anginą oraz stanem podgorączkowym, z czystym sumieniem oddawałam się całodniowej, nieprzerwanej lekturze. Mój wybór padł na „Shoguna” Jamesa Clavell'a (zawsze miałam słabość do japońskiej tematyki). Spośród 439 przeczytanych stron moją szczególną uwagę zwrócił jak na razie krótki, dwu-zdaniowy akapit. Brzmi on następująco:
„Jakie piękne jest życie i jakie smutne! Jak ulotne, bez przeszłości i przyszłości, obecne w bezgranicznym teraz!”.
Momentalnie skojarzyłam ten fragment z haiku, które ułożyłam przed rokiem. Pamiętam, że był to początek czerwca, niedługo miała się zacząć sesja, a studenci koczowali na chłodnych, uczelnianych korytarzach, kryjąc się przed upałem i ucząc na następne zaliczenia. Odrywając wzrok od własnych notatek zobaczyłam kurz wirujący powoli i spokojnie w smugach światła wpadającego do środka przez brudne okna. Dziwnym zbiegiem okoliczności chyba tylko ja zwróciłam na to uwagę, inni byli pochłonięci wykuwaniem i rozmowami. Cała moja sytuacja: nauka, stres z nią związany, zaliczenia oraz wszystko inne nazywane ogólnie „życiem”, ukazało mi się wtedy jako całkowicie nietrwałe i nieważne. Zrozumiałam i odczułam wyraźnie, że „jestem pyłkiem (…) na wyjściowej marynarce świata”, cytując Andrzeja Poniedzielskiego. Człowiek jest tylko nic nie wnoszącą chwilą w nieprzerwanej teraźniejszości (bo wszystko jest teraźniejszością w odpowiednio wielkiej skali). Najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze, to przeżyć dany nam ułamek czasu świadomie, a nie przypadkiem i bez powodu.
Trudno o tym mówić bez nadmuchanej patetyczności, a jeszcze trudniej jest o tym stale pamiętać, zwłaszcza kiedy jest się „młodym człowiekiem”. Ciężko mając dwadzieścia lat i będąc na szczycie swoich fizycznych możliwości nie myśleć o sobie jako o nieśmiertelnym, któremu nic złego nigdy się nie przydarzy. Dowiedziałam się wczoraj, że moja koleżanka z dzieciństwa, z którą bawiłam się dawniej na podwórku, przez cztery ostatnie miesiące leczyła się na zapalenie pęcherza, w tej samej przychodni co ja. Brzuch bolał ją jednak coraz bardziej, kuracja nie przynosiła rezultatów - straciła w końcu cierpliwość i postanowiła przebadać się prywatnie. Teraz leży w szpitalu po operacji guza jajnika. Jest o rok starsza ode mnie, ma dwadzieścia dwa lata.

kolaż 063

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz