niedziela, 19 grudnia 2010

o ostatniej prostej przed świętami i o karpiach

No i już ostatnia niedziela przed Świętami. Do Wigilii coraz bliżej, można powiedzieć, że to już ostatnia prosta. Ponieważ nie lubię nic zostawiać na ostatnią chwilę, mogę z czystym sumieniem siedzieć w domu i kleić nowe kolaże w przerwach między robieniem obiadu i porządkami. Większość zakupów jest już zrobiona, a wszystkie prezenty są również zakupione i nawet popakowane (leżą teraz spokojnie w bezpiecznych schowkach czekając na swój "Wielki Wieczór"). Domyślam się jednak, że nie wszyscy są tacy zapobiegliwi i że w sklepach trwa istny szał, co potwierdza moje wierne radio i sms'owy wysłannik płci niewieściej. W placówkach handlujących czymkolwiek, co się może przydać w tym świątecznym okresie trwa przysłowiowy Armagedon. Masa ludzkich ciał, plątanina rąk, nóg i głów w czapkach z pomponami i bez pomponów, krzyki wściekłości i rozpaczy, walające się po placu boju fragmenty garderoby, igliwia i gastronomicznych resztek nieznanego pochodzenia to wszystko przywodzi na myśl bitwę na Polach Katalaunijskich, Termopile i Grunwald razem wzięte. Innymi słowy - horror.
Jak to dobrze, że po wszystkim możemy się wyżalić dobrym ludziom, albo poskarżyć innym nieszczęśliwcom. A to, że żona chce robić barszcz z torebki, że nic się jeszcze nie kupiło siostrze pod choinkę, że wszędzie łażą te stare baby, że ślisko jak jasna cholera, że sól wyżera buty, że znowu samochód zasypało, że trzeba okna umyć ("- czy pani też przymarzła ścierka do szyby?"). Wiadomo - przeciętny Polak uwielbia narzekać. Mało jest takich, którzy wracają do domu w dobry humorze po czym chwalą się swoimi małymi sukcesami i radościami. Że już się jest z powrotem w domu, że nie było korków, że to już prawie ferie, że kupiło się żonie ładny prezent, że lampki już się zawiesiło i ślicznie świecą, że karpie takie ładne i dorodne... 
A właśnie, karpie. Nie mogę chodzić na targ, bo nie jestem w stanie patrzeć tym biednym stworzeniom w oczy. Na szczęście nie przepadam specjalnie za ich smakiem (wolę pstrągi), więc nie czuję się później jak winowajca i hipokrytka. No, przynajmniej nie aż tak bardzo jak to mają niektórzy. Dlatego na naszym stole w tym roku karpia będzie niedużo - bardziej dla podtrzymania tradycji kupowania ryb u tych samych, sympatycznych dostawców niż obżarstwa. Wszak nie ma lepszych ryb niż te z Doliny Będkowskiej. Mili panowie starają się "załatwić sprawę" karpi jak najszybciej i jak najłagodniej, żeby się stworzenia zbyt długo nie męczyły. Bo nie wyobrażam sobie trzymać żywego karpia przez kilka dni w wannie, umywalce albo wiaderku, żeby potem walić go w łeb tłuczkiem raz po raz albo truć mydłem. (Podobno najlepszą i najspokojniejszą śmierć można karpiom zafundować spirytusem, ale nie wiem kogo stać na takie "wyrzeczenie").
Aha i proszę tych, którzy bojkotują w ogóle jedzenie jakichkolwiek ryb w czasie Świąt o wyrozumiałość - przypominam, że ta różowa szynka czy pachnący pasztet też miały plany na przyszłość.
Mimo tego rok rocznie, kiedy te biedne stworzenia patrzą na mnie z basenów, akwariów a nawet ekranu telewizora, to mi serce pęka. I przypomina mi się cytat z pewnego filmu: "Smucicie się nad martwym ptakiem, ale nie nad rybą. Szczęśliwi ci, którzy mają głos...".

kolaż 112

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz