poniedziałek, 17 stycznia 2011

o ciele i duszy, czyli jedna rzecz a dużo wariantów spojrzenia

Kto tu zagląda i podczytuje kolejne posty, ten zapewne pamięta wpis z zeszłego tygodnia. Przypomnę jednak - rzecz tyczyła się ciała, a ściślej ciała kobiecego i wiecznego niewieściego marudzenia na fizyczne "wady" marudzącej. Ten temat doprowadził mnie jednak do dalszych rozważań i rozmyślań, aż w końcu dobiłam niechcący do bezkresnego oceanu metafizyki. Zastanawiając się swobodnie nad swoim ciałem i cielesnością, doszłam bowiem do wniosku, który od dawna czułam, ale wreszcie doprecyzowałam i słownie wyartykułowałam. Mianowicie, w moim odczuciu i rozumieniu "ja" nie mieści się w ciele, czy też dosłownie, fizycznie w ciele. Powiem inaczej - ja to nie moje włosy, oczy, ręce, nogi i te różne czerwone, pulsujące rzeczy w środku. Ja to duch wewnątrz, którego to ducha osobiście rozbiłabym na trzy elementy - biologiczny instynkt pierwotny, ujawniający się często w przypadkach zagrożenia i będący tą "jaskiniową" wolą walki o przeżycie, nabytą w czasie życia wiedzą i inteligencją, oraz duszą, która dla mnie jest główną cechą człowieka i jego predyspozycjami do bycia dobrym lub złym. I właśnie składowa tych trzech bytów niematerialnych to owe tajemnicze "ja" nazywane także Zuzanną. Dlaczego wiec używam określenia "moje włosy"? Z prostej przyczyny. Moje ciało nie jest mną, ale należy do mnie. Noszę je jak ubranie i chociaż dbam o nie, pilnuję, żeby nic się w nim nie psuło oraz żeby było bezpieczne, a także jestem szczęśliwa z bodźców, które moje ciało odbiera i mi przekazuje, to nie utożsamiam się z nim.
Dlaczego piszę o tym wszystkim? Bowiem okazało się, że jeden, zdawałoby się prosty temat, stał się tematem ogromnej dyskusji i niekiedy solidnych awantur. Pierwsza pani z jaką rozmawiałam, nazwijmy ją Panią X., po wysłuchaniu mojego pytania czy uznaje swoje ciało za "siebie" czy też w ogóle się z  nim nie identyfikuje, popatrzyła na mnie trochę jak na oszołoma i wariatkę, po czym ze śmiertelną powagą sparafrazowała Ludwika XIV oświadczając, że "moje ciało to ja!". Zaciekawiona tak stanowczą reakcją, postanowiłam popytać dalej. Zadałam więc to samo pytanie pewnej parze Y., co skończyło się solidną wymianą zdań i kilkoma brzydkimi słowami. Pan Y. wyraził bowiem opinię, że jego ciało jest ściśle z duchem połączone, jedno na drugie wzajemnie wpływa i trzyma się w całości. Pani Y. była zdania, że "ona" to ten głos z tyłu głowy, który nie ma nic wspólnego z ciałem, w którym się znalazł i zapytała Pana Y., czy gdyby amputowali mu rękę lub nogę to byłby w mniejszym stopniu sobą, niż jest teraz. Jak mówiłam, trzeba było jednak odejść od tematu, żeby uniknąć rękoczynów. Następna w kolejności była Pani Z., która wysłuchała mojego pytania ze spokojem i powiedziała, że też o tym ostatnio myślała, głównie z powodu nieciekawej sytuacji zdrowotnej i (przepraszam za sformułowanie) kilku okolicznych zgonów. Przez to wszystko doszła do podobnych wniosków co ja, mianowicie, że jest jak kierowca samochodu - siedzi duchowo w środku i steruje, ale nie jest fizycznym obiektem sterowanym. Moment śmierci jest dla niej czymś podobnym do zatrzymania auta, wyłączenia silnika i wyjścia na zewnątrz. Ciało już nie działa i jest zepsute, ale kierowca ma się dobrze i wciąż jest sprawny. Opowiedziała o tym także swojemu chłopakowi, Panu Z., który ponoć się strasznie zirytował i śmiertelnie się na nią obraził. Pogląd Pana Z., na ten temat jest prosty - człowiek to ciało i nie ma w tym żadnej metafizyki. Kiedy człowiek ginie, znikają jego myśli bo mózg przestaje funkcjonować, ale ciało istnieje nadal, a więc także i człowiek. Innymi słowy odkopując na afrykańskiej pustyni szkielet Pramatki Ewy odkopujemy człowieka, a nie jego pozostałość, czy opakowanie. 
Nie zrozumcie mnie źle. Dzisiejszy post (sponsorowany przez literkę "C" jak "ciało") nie jest w żadnym wypadku próbą wywołania awantury ani przekonywania nikogo do niczego. Temat "kim jestem?" i "co się stanie ze mną po śmierci?" jest tematem tak naprawdę nie do rozstrzygnięcia, ponieważ tak naprawdę argumenty logiczne nie mają tutaj nic do gadania. Fascynujące jednak i piękne jest to, że ludzie są tak różni od siebie i mają tak różne poglądy - nie ważne, czy to kwestia niematerialnego ducha czy fizycznej inteligencji mózgu.

kolaż 176

3 komentarze:

  1. ja cierpię na coś w rodzaju rozdwojenia. niby jestem sobą, ale jakoś tak nie do końca się sobą czuję, nie czuję żeby moje ciało było moje. ojjj cięzko to zrozumiec;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozwól Zuzanno, że po Twoich rozważaniach zamist komentarza napiszę aforyzm

    życie to haiku
    liczy się tylko to co
    tu i teraz

    Pozdrawiam,
    Adam

    OdpowiedzUsuń
  3. PAULINO804 - może i ciężko, ale się staram. I chyba łapię ten tajemniczy, enigmatyczny sens ;)

    ADAMIE - I to właśnie powinno być podsumowanie tego przydługiego, "filozoficznego" posta. Dziękuję :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń