środa, 6 kwietnia 2011

o kocich serenadach i historiach miłosnych

Od pewnego czasu coś nie daje mi spać i wbrew pozorom nie jest to moje nieczyste sumienie. Pod tym względem sypiam doskonale, dziękuję. "Problem" jest inny. Moje duże skądinąd podwórko jest miejscem panowania kilku potężnych kocich klanów. Każdy klan ma własną część podwórka, z własną piwnicą jako siedzibą główną, więc poszczególne frakcje dachowców, piwniczniaków i uliczników nie wchodzą sobie zwykle w drogę. Jak łatwo się domyślić teraz jest inaczej - rozpoczął się bowiem sezon kocich zalotów i poszczególne grupy zawzięcie wchodzą sobie nawzajem w paradę, próbując powtórzyć wyczyn Romulusa z porwaniem Sabinek.

Jak donosi moja dobra Joanna, gdzie indziej wcale nie jest lepiej (czy wypadało by powiedzieć "ciszej i spokojniej"). Jej łaciata Krasula miota się bowiem po mieszkaniu targana namiętnościami. No i co tu zrobić ze zwierzakiem, którego dopadła taka chuć, że nawet kapcie wydają się być dobrym materiałem na ojca przyszłego potomstwa? Wyrzucenie na balkon nie wchodzi w grę, a zamknięta łazienka ma świetną akustykę, więc to rozwiązanie także jest do niczego.

Jeżeli więc jedna kocica jest wstanie narobić takiego szumu wokół siebie (czytaj: larma i jazgotu), to co dopiero mam mówić ja, kiedy podwórko wręcz otoczone jest kotami wszelkiej maści. W ten sposób chcąc nie chcąc wysłuchuję nocami tęsknych pieśni chóralnych i wrzasków świadczących o niezłej samczej bijatyce toczonej gdzieś w krzakach pod śmietnikiem. 

Nie narzekam jednak. Szczerze powiedziawszy mam całkiem niezłą zabawę podkładając pod poszczególne kocie partie śpiewane ludzie słowa w formie amatorskiego dubbingu. Panowie i Panie, jakie tu się dzieją historie...! Romeo i Julia przy tych dramatach to kaszka z mleczkiem. 

Chociaż muszę przyznać, że wysłuchując tych długich, pełnych namiętności i tęsknoty partii solowych poszczególnych kocich kochanek nie mogę wyrzucić z głowy skojarzenia z Juliettą Capuletti. To skojarzenie prześladuje mnie zresztą od lat. Znalazłam notatkę z zeszłego roku, na marginesie której naskrobałam następujące haiku: 
nawoływania
jak Julietta w oknie
stęskniona kotka 
Ale można i w drugą stronę. Oto biedny Romeo, w ciemnościach nocy poszukuje swojej ukochanej w obcym labiryncie piwnic: 
kot wąsy stroszy
szuka szarej kotki z
okna piwnicy
Może jednak pójść z interpretacją kocich lamentów bardziej w kierunku telenowel brazylijskich lub wenezuelskich. Miłość, krew, zdrada, intryga, te rzeczy...
słychać bezgłos łap
kochanek nastroszył wąs 

piwniczna schadzka

Bez względu na pomysł interpretacyjny kocie serenady zawsze działają na moją wyobraźnię. Bo takich historii miłosnych człowiek sam z siebie by nigdy nie wymyślił. Jeśli więc ktoś marzy o napisaniu arcydzieła literatury miłosnej, to zapraszam w marcu i kwietniu na moje podwórko. Naprawdę, jest czego posłuchać.

Kolaż 054

2 komentarze:

  1. :) oj współczuję. ja mam psa (jednego) na osiedlu, którego słychać 24 na dobę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, to ja psa też mam! Właściciele wychodząc do pracy zostawiają psa na balkonie żeby się wietrzył, a on korzysta z wolnej przestrzeni i drze pysk przez cały dzień. ;)

    OdpowiedzUsuń