środa, 14 września 2011

bardziej i mniej pogodne strony ładnej pogody czyli kilka ciepłych i gorzkich słów do niedzielnych rowerzystów

Jak to kobieta - uwielbiam mieć rację, ale tym razem wcale nie jestem zachwycona. Tak jak przewidywałam, Lato wzięło i uciekło bez pożegnania. Z tego co mi donoszą moi prywatni korespondenci, a zwłaszcza taki jeden, który ma wieczne problemy ze skowronkami, to wspomniany przed chwilą Letni i Pogodny Zbieg uciekł chyba tylko ze Śląska, bo w innych kawałkach Polski można go jeszcze podobno spotkać. Tak czy siak w moim mieście już go nie ma. Liście trochę pożółkły, wino poczerwieniało z rozpaczy, a nawet z nieba trochę coś zaczęło pokapywać z tęsknoty. 

Ale nie ma tego złego... Oto pojawiła się moja ulubienica - Polska Złota Jesień. Jest o wiele sympatyczniejsza, ale i bardziej nieśmiała od prawdziwej Jesieni (pewnie dlatego tak krótko u nas gości) i choć jest bardzo podobna do Lata, to jednak znacząco się od niego różni. Jest ciepła i pogodna, ale już nie tak nachalna jak Lato i dodatkowo błyszczy na niebie srebrnymi Cirrusami (to takie delikatne, rozdmuchane przez wiatr chmurki, składające się z małych kryształków lodu, które - co ważne - nie zapowiadają opadów, tylko ładną pogodę) oraz czymś innym, bardzo wyjątkowym. Mam na myśli oczywiście Babie Lato. Są to nitki pajęcze, jednak nie takie ze zniszczonych pajęczyn jak to twierdzą niektórzy, tylko świeża nić przędna, którą wytwarzają małe pajączki, żeby z ich pomocą unieść się w powietrze, trochę tak jak maleńkie, ośmionożne latawce. Jakże ja im zazdroszczę!
a
Kolaż 145

Jednak wszystko to ma również i swoje złe strony. (Teraz, jak na rasowego Polaka przystało, muszę trochę pomarudzić). Oto w weekendy i popołudnia, jakby wyczuwając zbliżający się powoli, ale nieuchronnie koniec ładnej pogody, na okoliczne leśne ścieżki wylazło tłumnie coś, co ja nazywam Zmorą, a inni - Niedzielnymi Rowerzystami. 

Z jednaj strony należałoby się cieszyć, bo społeczeństwo się rusza i spędza czas na świeżym powietrzu, a nie przed telewizorem czy w supermarkecie, ale na miły Bóg! Spacerowiczów i sportowców-amatorów jest tak wielu, że praktycznie nie można sobie znaleźć wolnego miejsca, (trudno także delektować się wtedy widokami i kontemplować wczesno-jesienny krajobraz) nie mówiąc już o tym, że zamiast się zrelaksować, człowiek tylko rozgląda się na boki jak paranoik i zastanawia się, kiedy wyląduje w rowie albo na drzewie. 

Do tej pory przejechałam na rowerze dwanaście krajów i tylko tutaj, w Polsce, boję się jeździć na dwóch kółkach. To jakaś masakra moi mili i nawet wiem, z czego to wynika. Z jakiegoś powodu utarło się przekonanie, że jazdy na rowerze się nie zapomina i że każdy "głupi" na rowerze jeździć potrafi. Jednak utrzymanie się w pionie i kręcenie nogami a mądre jeżdżenie to dwie różne rzeczy. Wciąż nie mamy zbiorowej świadomości, że rower to taki sam pojazd jak każdy inny i że podlega zasadom ruchu drogowego, nie wspominając już o tym, że większość z nas niestety ładuje się na siodełko z solidnym bagażem własnej, prywatnej bezmyślności. Dlaczego jeżdżąc dróżką, niedzielni rowerzyści muszą poruszać się zbitymi stadami, liczącymi nawet do 15 sztuk, zamiast jechać gęsiego lub przynajmniej parami? Dlaczego niektórzy uparcie poruszają się całą szerokością, slalomują, a nawet jeżdżą lewą stroną, po angielsku? Dlaczego rodzice zabierają swe niedoświadczone pociechy tam, gdzie jest największy tłok i dlaczego nikt nie myśli o innych uczestnikach ruchu? Musze się przyznać, że sama w minioną niedzielę już nie wytrzymałam i puściłam soczystą wiązankę (zresztą z tego co słyszałam nie tylko ja) pod adresem pewnej paniusi, która pomimo sportowych ciuchów "pyrkoliła" sobie spokojnie 7 na godzinę i mimo iż widziała, że droga jest wąska, a z przeciwka nadjeżdża peleton, nie zjechała na bok, tylko uparcie jechała środkiem, świergoląc najnowsze ploteczki do równie "bystrej" koleżanki. 

Już nie mówię nawet o nord walkerach, którzy z uporem maniaka zamiast maszerować, ciągną swoje kijki za sobą (co mnie osobiście doprowadza do śmiechu i łez równocześnie) i rolkarzach, śmigających tudzież nieporadnie drepczących po ścieżkach rowerowych (przy okazji - za to są mandaty kochani! Rolkarze mają prawny zakaz wstępu na dróżki rowerowe, jak nie wierzycie, zapytajcie wujka Google). 

Skąd u tych wszystkich grup przekonanie o własnej świętości i nietykalności? Bądźmy szczerzy - przecież taki niedzielny spacer, nie ważne czy na nogach, hulajnodze czy rowerze, to jak wjazd w stado świętych krów na polu minowym. Laboga, laboga, laboga...! Albo mówiąc bardziej dosadnie z włoskiego: Stronzo! Cafone! Vaffanculo! 

Tak więc apeluję i błagam - POLACY! Weźcie i włączcie w końcu myślenie! Niech ta jesień będzie piękna, ale i bezpieczna dla wszystkich miłośników sportu i ładnej pogody. Bo nic nie jest tak przykre i dołujące, jak nasza narodowa bezmyślność.

8 komentarzy:

  1. Ja też zawsze cieszę się na jesień. Ma ona w sobie dużo magii i hmmm... intymności. Jesienią zawsze budzą się we mnie jakieś takie no....
    No dobra nie będę się do tego lepiej przyznawać:p
    Moja własna, prywatna córka Zuzia, zrobiła dla mnie korale z jarzębiny:D się suszą.
    Co do rowerzystów to racja, mnie jeszcze bardziej przerażają bezmyślni rodzice wożący swoje pociechy bez fotelika, w foteliku bez zapięcia lub w foteliku z przodu. Głupota. Brak wyobraźni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, Lucy moja kochana - kwestia bezmyślnych rodziców to tak obszerny temat, że nawet nie warto go poruszać bez długiego wieczoru przed sobą, wspomaganego dużą butelką wina i blachą ciasteczek na osłodę (możemy wykorzystać w tym celu Kulinarną).
    Co do intymności jesieni - hmmm... mam to samo, tyle że z zimą, więc doskonale to rozumiem. ;)
    A Zuzię proszę pozdrowić i ucałować od ciotki Zuzanny. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Pomysł z butelką wina i blachą ciasteczek jest bardzo, bardzo kuszący:D
    Trzeba to jakoś zaaranżować.
    I Kulinarną wkręcić.
    Ja mam chatę, kulinarna ciastka...Tobie pozostaje butelka wina:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Białe półsłodkie może być? :)
    Gdzie już wiem, pytanie tylko kiedy zaaranżujemy ten sabat?

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana Zuzanno, Twe zaproszenie jest dla mnie zaszczytem, jednakże sobotni wieczór obiecałam już mojej siostrze, która ma bilety do Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu:) będą tam także moi rodzice, którzy liczą na moją obecność.
    Niemniej sabat z białym półsłodkim jest nadal sprawą nierostrzygniętą więc aktualną:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Aaa, to w takim razie pozdrowienia dla szanownej siostry i czekam w takim razie na wiadomości "kiedy" :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Przydałaby się mentalność niemiecka. Gdy byłam w Bremie kilka lat temu, każdy ścieżek rowerowych pilnował (były one zresztą WSZĘDZIE) - rowerzyści trzymali się swoich tras, piesi własnych. I był porządek. Ale u nas kinder-anarchia, anarchia w powijakach, radość z odzyskanej wolności i próba odmrożenia sobie palców na złość "ojczulkowi" Putinowi i reszcie bandy. A może też na złość sobie?
    BTW, niedawno dowiedziałam się (dzięki radiowej Dwójce), skąd powiedzenie "babie lato". Otóż od kobiety, płci pięknej, ale i słabszej. Babie lato to więc słabsze lato ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. O, dzięki za przypomnienie, bo też "gdzieś-kiedyś" o tym "słabym lecie" słyszałam i zapomniałam. A co do niemieckiej mentalności - tak naprawdę to kultura jazdy i przestrzeganie przepisów są obecne wszędzie, tylko nie tu. W Skandynawii, na Litwie, na Słowacji... Wszędzie gdzie byłam można było jeździć bezpiecznie i spokojnie. Ale TUTAJ?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń