niedziela, 2 grudnia 2012

imperium kontratakuje czyli facebook w natarciu albo afera o prawa autorskie

Powiem to na wstępie: szczerze pogardzam tą nędzną imitacją kontaktów międzyludzkich jakim jest facebook. Los mnie przymusił do założenia konta (tak to jest jak wszystkie ważne informacje dotyczące studiów przenoszą się nagle z dostępnego forum na jakieś tajemnicze, dostępne tylko dla wybrańców coś) i trudno powiedzieć bym przyjęła ten fakt radością, ale jak już jest, to trudno. Doszłam do wniosku, że skoro już to przeklęte konto mam, to niech będzie z niego pożytek - w postaci pozyskiwanych informacji oraz tablicy, na której mogę "wywieszać" moje kolaże. Ale żeby się jakoś prywatnie uzewnętrzniać? Z kim pijam wódkę, z kim sypiam, kiedy mam najbliższą kolonoskopię - kogo to obchodzi?! Nie umieszczam ani nie czytam takich danych, znajomych w ogóle nie śledzę, bo mnie to nudzi i wychodzę z założenia, że wszyscy moi znajomi i tak wiedzą tyle, na ile zasługują, bo sami dozują sobie dostęp do informacji: moja przyjaciółka z racji częstości kontaktów i bliskości więzi jest na bieżąco ze wszystkim, a daleka znajoma której nie widziałam od lat wie co najwyżej co studiuję i gdzie mieszkam. Jedyne co jest dostępne dla wszystkich, to moje kolaże. I tutaj dochodzimy powoli do sedna dzisiejszego posta.

Społeczność fb wpadła w kolejny szał, tym razem dotyczący praw autorskich. Połowę ludności internetowej ogarnął popłoch, a drugą połowę - pusty śmiech z tych pierwszych. Część przerażonych, ale przepełnionych optymizmem i wiarą w prawo zaczęła się ubezpieczać oświadczeniami o treści mniej więcej takiej:
Ja niżej podpisana,w odpowiedzi na nową politykę FB informuję, że wszystkie moje dane personalne, ilustracje, rysunki, artykuły, komiksy, obrazki, fotografie, filmy, teksty, wiersze, itd. są obiektami moich praw autorskich (zgodnie z Konwencją Berneńską).
W celu komercyjnego wykorzystania wszystkich wyżej wymienionych obiektów praw autorskich w każdym konkretnym przypadku wymagana jest moja pisemna zgoda!
I tak dalej, w ten deseń.  Efekt jest taki, że cynicy natrząsają się z naiwnych, a pesymiści przekonują optymistów, że i tak im to nic nie da. Zaznaczę od razu: sama umieściłam takie sprostowanie. Dlaczego? 

Po czystym przypadku, jakim była okładka książki i płyty wiem, że moje prace mogą się podobać. Miałam wystarczającego farta, że trafiłam na fajnych ludzi, którzy poprosili mnie o zgodę i umieścili moje dane w odpowiedniej stopce. Bardzo się z tego cieszę. Ale coraz częściej spotykam się z tym, że wśród moich znajomych, którzy zajmują się różnie pojmowaną sztuką czy artyzmem szerzy się plaga wirusa jakim jest plagiat, albo - co gorsza - złodziejstwo. Czasami odpowiedni mail, w którym wygraża się prawami autorskimi wystarcza, żeby delikwent przestał wykorzystywać porwane dziełko i wszystko wraca do normy w oazie szczęśliwości. Ale niestety nie zawsze tak jest, co pokazują inne znane mi bezpośrednio przypadki. I nie musi od razu chodzić o wielkie filmy czy koncerny z setką wykwalifikowanych prawników; czasem wystarczy niedoszły facet o lepkich palcach, albo rozhisteryzowana bibliotekarka, która podkrada kudłatym fotografom zdjęcia (nomen omen właśnie z fb).

Nie jestem naiwna. Wiem, że jeśli ktoś będzie chciał mi świsnąć kolaż albo haiku, zrobi to i tak. Ale nauczyłam się, że kto mieczem wojuje od miecza ginie i biurokrację należy zwalczać biurokracją. W fb nie wierzę i szczerze mówiąc trochę mi on drynda i powiewa na wietrze, ale doszłam do wniosku, że to dobra okazja, by wrzucić na moją "ścianę" notkę o prawach autorskich. Gdyby kiedyś było potrzebne (oby nigdy) - mam podkładkę, że sobie nie życzyłam wykorzystywania moich prac i było to jasno napisane.

To był jedyny powód mojego przyłączenia się do ruchu "niżej podpisanych". Teraz siedzę i czytam, jaka jestem głupia i naiwna, bo i tak mi to nic nie da, a poza tym podpisywałam regulamin który... etc. i nie mogę się nadziwić, że jest taka chmara ludzi, którym się chce to przeżywać. (W sumie ktoś może się przyczepić, że ten post też jest jednym wielkim przeżywaniem, ale mnie to raczej dziwi albo bawi niż dotyka). Ale nawet jeżeli jestem głupia i naiwna, to i tak mi się wydaje, że podpisywanie się pod oświadczeniem o prawach autorskich jest mniejszą głupotą, niż wsadzanie sobie do nosa słuchawek w celu zrobienia ze swojej jamy ustnej naturalnego głośnika. 

Ci vediamo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz