Jak być może nie wszystkim wiadomo, wczoraj obchodziliśmy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Godne pochwały i uczczenia kieliszkiem szampana oraz dobrą lekturą do poduszki. No właśnie, tylko jest małe "ale".
Badania przeprowadzone przez Bibliotekę Narodową są zatrważające - 56% Polaków jawnie i oficjalnie przyznaje się do tego, że w ostatnim roku nie miało żadnego kontaktu ze słowem pisanym, od komiksu zaczynając a na słowniku kończąc. 46% nie czyta nawet krótkich historii czy artykułów. 20% (czyli co piąta osoba) z wyższym wykształceniem nie czyta kompletnie nic. Jedynie nędzne 12% dumnie deklaruje, że czyta więcej niż (marne) sześć książek rocznie. Wydaje mi się to niemożliwe (a raczej zbyt straszne, żeby było prawdziwe). Ale jeśli...?
Zostałam wychowana w miłości do książek. Nawet na rowerowe wakacje pod namiot, gdzie horyzont wzywa a do następnego potencjalnego noclegu człowiek ma 70 kilometrów w linii prostej (nie licząc zygzaczków) zabieram średnio 5-6 książek na planowane trzy tygodnie urlopu. Zwykle już w drugim tygodniu mam przeczytany każdy tom, przez co dogorywam z literackich nudów i czytam wszystko jeszcze raz. (Chociaż w poprzednim roku nastąpiła pewna zmiana, bo odkryłam uroki audiobooków - tam gdzie kończy się papier, pozostają słuchawki).
Często mam wyrzuty na sumieniu, że za mało czytam. Owszem czytam sporo, ale nie zawsze są to rzeczy, po które sama bym sięgnęła: tu jeden rozdział jakiejś książki na zajęcia, tu dwa, gdzieś jakiś artykuł, tutaj pokaźna i raczej monotematyczna bibliografia do badań terenowych, tam jakaś książeczka o filozofii TegoATego... Czasem są to objawienia (szczerze polecam "Księgę Ziół") a czasem koszmary opatrzone później przeze mnie etykietką "Nigdy Więcej!". A przecież poza literaturą edukacyjną człowiekowi marzą się wybitne dzieła beletrystyki albo po prostu jakiś przyjemny "gniot" dla rozluźnienia przed snem - a tutaj ptyś: zmęczenie, mało czasu, pilne sprawy do załatwienia... Mimo wszystko staram się czytać również "dla siebie" a nie tylko "na uczelnię" i gdzie mogę, tam upycham teksty do czytania, bo może, akurat, będę miała wolne pięć minut... Innymi słowy - często pluję sobie w brodę, że "cośtam". Ale potem sobie uświadamiam ile przeczytałam w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca, przykładam to do przytoczonej powyżej średniej krajowej i włos mi się jeży na głowie. PiPi Nielot zapewne cieszy się, bo wreszcie został erudytą pełną gębą, tzn. dziobem, ale tak naprawdę nie ma się z czego śmiać.
Nie będę się rozpisywać na temat tego "jak cudowne są książki" i "dlaczego warto je czytać". Nie będę przekonywać nieprzekonanych (zakładając, że jakiś nieczytający siedzi akurat tutaj, na tym blogu i mio Dio! czyta tą notatkę). Dlatego apeluję do tych, którzy czytają: czytajcie. Czytajcie więcej. Czytajcie odważnie i gdzie się da - w domu, w autobusie, w kolejce po chleb. Polecajcie to znajomym, rozmawiajcie o tym z kolegami z pracy, podsuwajcie rodzinie pod nos. Jest nas nędzne 12% - nie pozwólmy, by w przyszłym roku było nas jeszcze mniej! Bo jeśli nie... Jeśli nie, to rzeczywistość przedstawiona w "451 stopni Fahrenheita" staje się niebezpiecznie bliska naszej codzienności.
A na razie do zobaczenia w księgarniach i bibliotekach.
Do następnego razu.
Kolaż 220 |
PS.
Otwieram nową "podgrupę" działalności, a mianowicie kolażowe zakładki do książek. Jeśli ktoś byłby zainteresowany i życzył sobie takową, to proszę dać znać. :)
Zakładka rogowa wykonana na urodziny Nefertari. |