niedziela, 24 października 2010

"deszcz kropił na jego zielony kapelusz" czyli o melancholii październikowej

Polski, złoty październik chyba na dobre wycofał się w tym roku z mojego życia. Powróciła szara, zimna pogoda i "deszcze od których mam dreszcze" jakkolwiek idiotycznie to brzmi. Staram się co prawda nie poddawać złemu nastrojowi, ale zdaję sobie sprawę, że będzie mi ciężko zachować optymizm. Nie wiem czy jestem meteopatką czy zwyczajnie łatwo dopada mnie melancholia (lub mówiąc mniej wzniośle - "dół"), tak czy siak koniec października to dla mnie zawsze początek jesiennych dąsów, niestety.
Głównie jest to spowodowane tym, że nastaje wtedy pogoda "listopadowa", której nie znoszę i do której nigdy nie umiałam się przekonać. Robi się zimno i mokro, kwiaty więdną lub usychają w ogródkach, a targowiska warzywne tracą kolory. To wszystko nieodzownie kojarzy mi się z "Doliną Muminków w Listopadzie" i ostatecznym odejściem Włóczykija. "Deszcz kropił na jego zielony kapelusz i na płaszcz nieprzemakalny, który też był zielony, szemrał i pluskał ze wszystkich stron, a las otaczał go łagodną, cudowną samotnością" jak pisała niezastąpiona Tove. (Dziękuję za przypomnienie mi tego fragmentu, toft )
Tak jest co roku, ale teraz jest chyba jeszcze gorzej. Wymarzony temat pracy licencjackiej został w zeszłym tygodniu odrzucony przez moją promotorkę, zanim zdążyłam go na dobre sprecyzować i ubrać w ładne słowa. Nie muszę mówić, że do teraz jestem z tego powodu bardzo rozgoryczona. Zwyczajnie nie tego oczekiwałam i jestem rozczarowana tym stanem rzeczy. Wracając do domu z uczelni także nie dostrzegam niczego optymistycznego. Wszystko spłowiało i poszarzało, a co gorsza - wyłysiało na dobre. Jakby tego było mało, w tej drzewnej nagości wyraźniej objawiły się gawrony i inne ptaszyska żałobne. Nie powiem - od dziecka bardzo je lubiłam, "choć czarne to-to i w ziemi się dłubie", jednak trzeba przyznać, że nie nastrajają  one optymistycznie. Ale przecież nie będziemy ich tutaj za to winić. 
Noce także nie dają odpoczynku od złego humoru - szybko zapadające wieczory zachęcają do oglądania filmów. Jestem jednak osobą która lubi łączyć przyjemne z pożytecznym, mój wybór pada więc ostatnio na filmy, które muszę obejrzeć do egzaminu, który czeka mnie w najbliższej, zimowej sesji. Czego by nie mówić, włoski neorealizm jest cudowny, ale "Złodzieje rowerów" lub "Rzym, miasto otwarte" mimo swojej niezaprzeczalnej urody nie podnoszą mnie na duchu, a raczej dołują mnie z zawrotną siłą i doprowadzają na skraj płaczu. 
Rozczarowanie dorwało mnie również w sferze uczuciowej. Przekonanie, że trzy miesiące wakacji pozwolą mi się wyleczyć z bolącego serca i beznadziejnego zauroczenia Niebieskookim, okazało się być błędne. Spotykam go sporadycznie, a później znów nie śpię nocami. 
Jedyna nadzieja i pocieszenie w tym, że być może z tego wszystkiego powstaną jakieś ładne wiersze...

Kolaż 075

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz