wtorek, 28 grudnia 2010

pół-żartem o dziele stworzenia czy też raczej "tworzeniu dzieła"

Pod tegoroczną choinką znalazłam pudełko, czy może raczej pudło. Ma zgrabne wymiary 30 cm x 43 cm x 13 cm i jest cudowne. 
Od razu zabrałam się za generalną przeprowadzkę i przeniosłam wszystkie moje narzędzia z jednej szuflady i kilku innych pudełeczek do owego wielgachnego, zamykanego na magnez pudełka z czarną kokardką. W ten sposób wszystko mam już pod ręką w jednym, konkretnym miejscu. Wszystkie moje tusze, gąbki, pieczątki, nożyczki (całe sześć sztuk. Ozdobne o imionach: Mario, Julia i Nico, oraz trzy zwyczajne-bezimienne: proste, ząbkowane i kosmetyczne), trzy tubki kleju, linijka i dwie ekierki, nożyk do cięcia tapet, igły, nici, guziki, koronki, dwa ołówki, gumka, mazaki do tkanin i srebrny cienkopis, puszka z zasuszonymi kwiatami, koperty z zasuszonymi liśćmi oraz trzynaście dziurkaczy w różnych rozmiarach. Ufff, trochę tego jest.
Swoją drogą moje przygotowania do ogólnie pojętego "tworzenia dzieła" niezwykle przypominają mi szykowanie się do bitwy. Najsampierw rytuał układania włosów przed lustrem - dokładne wpinanie, spinanie i sczepianie spinkami wszystkiego, co mogłoby się niepotrzebnie pałętać później po twarzy i oczach. Kiedy ma się ręce ubabrane klejem lepiej nie bawić się w "odgarnianie niepokornych kosmyków". Później równie rytualne zawiązanie pasa, a raczej fartucha, który z racji wielkości należy określić bardziej mianem fartuszka. Fartuszek ma dwie wielkie kieszenie, w który mieszczą się wszystkie nożyczki (nawet najnowszy Nico) oraz spora część reszty ekwipunku. Potem następuje planowanie natarcia i tworzenie szybkiego projektu. Następnie wydanie dyspozycji i rozmieszczenie poszczególnych pododdziałów na polu walki. Każdy papier, obrazek, listek i szpulka nici zna swoje miejsce. A później - bitwa! Cięcie, rżnięcie, wycinanie, wykrawanie, urywanie, odcinanie i pewnie doszłoby jeszcze patroszenie, gdyby było co patroszyć. A po dwóch godzinach - zwycięstwo i parada połączona z prezentacją nowej zdobyczy wojennej. 
Nie powiem, w tych moich pół-żartach jest całkiem sporo "faktycznego stanu rzeczy". Bo kiedy zaczynam przycinać, wycinać, układać i sklejać to nierzadko mam groźną minę przy wyborze kolorów, krzyczę, kiedy zamiast zgrabnej, niebieskiej Julii w ręce wpada mi żółty Mario i sprawiam wrażenie poirytowanej. Ale często także łagodnieję, wpadam w trans i ogarnia mnie spokój ducha. 
I właśnie tego wam życzę w nadchodzącym nowym roku. Spokoju ducha, dobrego nastroju i licznych przypływów natchnienia, bo resztę - to już sobie każdy sam załatwi. Do zobaczenia "za rok" na 17sylab.blogspot.com !

Influence Map
Wyjątkowo zamiast kolażu - mapa moich wpływów i inspiracji:
1. kolory – zwłaszcza subtelne różnice w odcieniach.
2. materiały – czyli wszelkiego rodzaju znalezione "śmieci". Zrzynki, wycinki, skrawki, papierowe drzewka, atramentowe ważki i wszelkie inne dziwności.
3. pory roku – ich dojrzewanie, rozkwitanie i zmienianie się.
4. podróże – każdego rodzaju. Te bliższe i dalsze, jednodniowe i wielotygodniowe
5. poezja Leśmiana pełna świadomej, pozbawionej wstydu erotyki, a także bogata w piękne neologizmy i rytmikę.
6. poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej przepełniona nadzwyczajnym wdziękiem, kobiecym urokiem i subtelnym erotyzmem.
7. poezja Tuwima  z tym świetnym poczuciem humoru, artyzmem języka i wielkim urokiem, który uwielbiam.
8. "Płatek Śniegu" (Maxence Fermine) – nieduża nowelka, która jest pierwszą książką o haiku, jaką kupiłam. 
9. "Haiku"
wspaniały zbiór poezji haiku, który dostałam od przyjaciół na 19 urodziny.
10.Włóczykij – mój ulubiony i umiłowany, stworzony przez Tove Jansson.

wtorek, 21 grudnia 2010

alfabetyczne i gorące życzenia dla wszystkich Dobrych Duchów

Co dom to inny obyczaj i inna tradycja obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia. Każdy z nas ma również inny sposób ich odbioru, przeżywania i wartościowania. Jedni cieszą się i radośnie nucą pod nosem kolędy w czasie mielenia maku, robienia ostatnich porządków i wypatrywania prezentów pod choinką. Inni są naburmuszeni, pomstują na Kevina, reklamę Coca-Coli i wszechobecną komercję. Z okazji Świąt chciałabym złożyć tym pierwszym życzenia rodzinnego ciepła, smacznych potraw i pięknej choinki. Tym drugim - w miarę bezbolesnego przeżycia tego przereklamowanego okresu "wzajemnej miłości" i "pokoju na świecie". 
Jest też kilka osób, które chciałabym imiennie wyszczególnić i również życzyć im wszystkiego najlepszego: 

- nieobecnemu Jonaszowi - nie zawsze się odzywam, ale często myślę. Merry Christmas!
- niezastąpionej Justynie - dziękuję Ci, mon chéri, za wszelkie wsparcie, także to kolażowe w postaci tapet i kolorowych papierków. Jesteś "rosą na trawie mej duszy", cytując klasyka. Merci
- upartej Marcie Cz. - za kopa w tyłek i dobry pomysł. Postaram się go nie zmarnować.
- ślicznej Oldze - mojej sławie i chwale, za wsparcie moralne i duchowe oraz za to, że ze mną wytrzymuje. 
- najlepszej z mentorek i nauczycielek Pani Ewie - za miłość do literatury (i nie tylko), którą we mnie tak skutecznie pogłębiła i utwierdziła. (Pamiętam także o urodzinach - sto lat niech żyje Pani nam! Oczywiście w szczęściu i miłości opływając w luksusy, bo nie może być inaczej!)
- mrocznej Paulinie - za "Czarodziejkę z Księżyca" i inne historie, które tak bardzo poprawiają mi nastrój. 
- multi-językowemu (Panu) Radkowi - za moje "Kali umieć, Kali mieć", którego już się nie boję. I jeszcze raz gratuluję!
- odnalezionej niemal cudem po latach Yoasi - cieszę się, że jesteś, nawet tak daleko, moja droga.
- a także Ani G., Adze B., Izie K. i Marcie R.-C. - dzięki za wszystko dziewczyny! 

- oddzielnie chciałabym podziękować również moim dobrym duchom z deviantartu i okolic, za to że są oraz za ich pełne ciepła i dobroci komentarze:

- a na koniec - specjalne życzenia dla Tofta00 - dziękuję Ci bardzo za wszystkie dobre, miłe i mądre słowa, które od Ciebie dostałam oraz za wszystkie rysunki. Nasza znajomość i współpraca daje mi naprawdę dużo radości. Oby trwała jak najdłużej.

Życzę Wam wszystkim potrójnego pakietu "szczęścia, zdrowia i radości" oraz przede wszystkim kogoś, kto swoim uśmiechem zawsze sprawi, że noc będzie trochę mniej mroczna a chłód mniej dokuczliwy. Wesołych Świąt kochani!

kolaż 179 (rysunek - Toft00)

niedziela, 19 grudnia 2010

o ostatniej prostej przed świętami i o karpiach

No i już ostatnia niedziela przed Świętami. Do Wigilii coraz bliżej, można powiedzieć, że to już ostatnia prosta. Ponieważ nie lubię nic zostawiać na ostatnią chwilę, mogę z czystym sumieniem siedzieć w domu i kleić nowe kolaże w przerwach między robieniem obiadu i porządkami. Większość zakupów jest już zrobiona, a wszystkie prezenty są również zakupione i nawet popakowane (leżą teraz spokojnie w bezpiecznych schowkach czekając na swój "Wielki Wieczór"). Domyślam się jednak, że nie wszyscy są tacy zapobiegliwi i że w sklepach trwa istny szał, co potwierdza moje wierne radio i sms'owy wysłannik płci niewieściej. W placówkach handlujących czymkolwiek, co się może przydać w tym świątecznym okresie trwa przysłowiowy Armagedon. Masa ludzkich ciał, plątanina rąk, nóg i głów w czapkach z pomponami i bez pomponów, krzyki wściekłości i rozpaczy, walające się po placu boju fragmenty garderoby, igliwia i gastronomicznych resztek nieznanego pochodzenia to wszystko przywodzi na myśl bitwę na Polach Katalaunijskich, Termopile i Grunwald razem wzięte. Innymi słowy - horror.
Jak to dobrze, że po wszystkim możemy się wyżalić dobrym ludziom, albo poskarżyć innym nieszczęśliwcom. A to, że żona chce robić barszcz z torebki, że nic się jeszcze nie kupiło siostrze pod choinkę, że wszędzie łażą te stare baby, że ślisko jak jasna cholera, że sól wyżera buty, że znowu samochód zasypało, że trzeba okna umyć ("- czy pani też przymarzła ścierka do szyby?"). Wiadomo - przeciętny Polak uwielbia narzekać. Mało jest takich, którzy wracają do domu w dobry humorze po czym chwalą się swoimi małymi sukcesami i radościami. Że już się jest z powrotem w domu, że nie było korków, że to już prawie ferie, że kupiło się żonie ładny prezent, że lampki już się zawiesiło i ślicznie świecą, że karpie takie ładne i dorodne... 
A właśnie, karpie. Nie mogę chodzić na targ, bo nie jestem w stanie patrzeć tym biednym stworzeniom w oczy. Na szczęście nie przepadam specjalnie za ich smakiem (wolę pstrągi), więc nie czuję się później jak winowajca i hipokrytka. No, przynajmniej nie aż tak bardzo jak to mają niektórzy. Dlatego na naszym stole w tym roku karpia będzie niedużo - bardziej dla podtrzymania tradycji kupowania ryb u tych samych, sympatycznych dostawców niż obżarstwa. Wszak nie ma lepszych ryb niż te z Doliny Będkowskiej. Mili panowie starają się "załatwić sprawę" karpi jak najszybciej i jak najłagodniej, żeby się stworzenia zbyt długo nie męczyły. Bo nie wyobrażam sobie trzymać żywego karpia przez kilka dni w wannie, umywalce albo wiaderku, żeby potem walić go w łeb tłuczkiem raz po raz albo truć mydłem. (Podobno najlepszą i najspokojniejszą śmierć można karpiom zafundować spirytusem, ale nie wiem kogo stać na takie "wyrzeczenie").
Aha i proszę tych, którzy bojkotują w ogóle jedzenie jakichkolwiek ryb w czasie Świąt o wyrozumiałość - przypominam, że ta różowa szynka czy pachnący pasztet też miały plany na przyszłość.
Mimo tego rok rocznie, kiedy te biedne stworzenia patrzą na mnie z basenów, akwariów a nawet ekranu telewizora, to mi serce pęka. I przypomina mi się cytat z pewnego filmu: "Smucicie się nad martwym ptakiem, ale nie nad rybą. Szczęśliwi ci, którzy mają głos...".

kolaż 112

wtorek, 14 grudnia 2010

trochę o zimowych podróżach i wyglądaniu przez okna

Zima to przekleństwo podróżników, zwłaszcza (choć nie tylko) tych, którzy korzystają z usług PKP. O polskich kolejach można by napisać książkę i zapewne w dużej mierze przypominałaby ona Księgę Skarg i Zażaleń. Opóźnienia, odwołane połączenia, znikające perony a nawet stacje. Takie właśnie atrakcje funduje nam polski przewoźnik. Ot, chociażby ostatnio wracałam z zajęć do domu pociągiem-widmo. Owa zjawa została zapowiedziana przez panią z głośniczka, co jest o tyle istotne, że widmo jechało z nieopisanego peronu, o czasie, którego nie było na rozpisce, na dodatek z Sosnowca do stacji Tychy Miasto, co było zwyczajnie niemożliwe, gdyż nie było jeszcze wtedy takiego połączenia. Dodatkowo tajemniczy pociąg nie zatrzymywał się na stacjach, na których powinien był się zatrzymać, ale dojechałam do domu cało, bezpiecznie i co ciekawe, o czasie. Ot, „pociąg zaginiony”. Mimo takich przygód lubię jeździć pociągami, nawet zimową porą, kiedy tory się kurczą, trakcje są oblodzone, zwrotnice przymarznięte i co się tam niby jeszcze dzieje.
Śnieżna zima to ciekawy czas – niezwykle paradoksalny. Z jednej strony śnieg okrywa, przykrywa i zasypuje wszystko, sprawiając, że trudno cokolwiek znaleźć: wypadnięte z kieszeni klucze, zgubiony kolczyk, drogę do domu a nawet samochód, jeżeli dobrze w nocy pośnieży. Z drugiej jednak strony śnieg ujawnia wiele rzeczy – czy ktoś już tędy szedł, czy przechodziło tędy jakieś zwierze... Wystarczy się dokładniej rozejrzeć, a dostrzeże się ślady na białej powierzchni.
Wracając do tematu pociągów, moim ulubionym zajęciem jest wyglądanie w czasie jazdy przez okno. Nie tak dawno temu widziałam ogromnego samca bażanta, w pięknych rudo-złotych barwach, dumnie kroczącego środkiem nieczynnego peronu tyskiego dworca głównego. Kilka dni temu dla odmiany, wolno przejeżdżając przez las, miałam okazję oglądać sarnę przedzierającą się przez zaspy. Była ze trzy metry ode mnie i nie zwracała na mój pociąg większej uwagi. Było to bardzo przyjemne przeżycie. Można powiedzieć, że udzielił mi się jej spokój.
Zawsze po takich przygodach, kiedy pociąg przejeżdża i w tyle znika to, co dostrzegłam, rozglądam się ciekawie po wagonie chcąc się dowiedzieć, czy ktoś jeszcze to zauważył i czy przeżywa to tak jak ja. Jak na razie poniosłam same klęski i przeżyłam liczne rozczarowania, ale nie poddaję się. Może jeszcze będę miała z kim jeździć pociągami i wyglądać zimą przez okno.

Kolaż 058

środa, 8 grudnia 2010

o tajemniczym, białym pierzu i zimowych aniołach

Jak można przeczytać w "Słowniku mitów i tradycji kultury" Władysława Kopalińskiego, Anioł to: "w religiach Wschodu - istota niematerialna, pośrednicząca między bóstwem a ludźmi, wysłannik boga w mazdaizmie, judaizmie, chrześcijaństwie i islamie, z gr. angelos 'poseł, wysłannik, zwiastun'." Najpopularniejsza internetowa encyklopedia podaje węższą definicję, mówiąc rzecz następującą:  "Anioł – według większości religii, w których to pojęcie występuje, byt duchowy, który służy i na różne sposoby wspiera działania Boga" a słownik synonimów dorzuca swoje trzy grosze, przypominając, że anioł (czy też aniołeczek, cherub, cherubin lub serafin) to także przenośnie "obrońca, patron, opiekun, poczciwiec, dobry duch/duszek, uosobienie dobroci".
Po tym teoretycznym wstępie mogę już powiedzieć, że w moim domu zaszył się anioł. Ot, tak sobie, bez wyraźniejszego powodu. Przynajmniej tak sądzę, bo się nie ujawnia. Przyszedł i się bez pytania ukrył w jakimś kącie, gdzie nikt go nie może zobaczyć. No i może bym nic nie zauważyła, gdyby nie fakt, że mój nowy skrzydlaty domownik łysieje. Dosłownie. Wszędzie na mieszkaniu wynajduję pióra - małe, białe i ewidentnie ptasie. Znajduję je leżące na dywanie, na stoliku, na piecu w kuchni... Nawet wczepione w koce i wkręcone we włosy. 
Nie żeby mnie to specjalnie dziwiło. Grudzień to czas wzmożonej anielskiej aktywności. Mają przecież wiele do roboty. Poza zajęciami, które wykonują przez cały rok czyli na przykład przeprowadzaniem  samotnych dzieci przez kładkę nad przepaścią, objawianiem się wędrowcom w Bieszczadach, modlitwami wszelakimi do bóstw różnorodnych, złoto-świetlistymi zwiastowaniami i przynoszeniem ludziom dobrych wiadomości mają inne, typowo zimowe zajęcia. Ot chociażby trzepią poduszki. Dziko, szaleńczo i namiętnie, co było ostatnio doskonale widać. Poza tymi porządkowo-śnieżnymi zadaniami śpiewają, głównie w chórkach przy okazji szkolnych przedstawień jasełkowych (kto jeszcze nosił na gumce skrzydła z tektury i bibułki?) i budzą kilkuletnich pasterzy w spodniach z dresu i adidasach.  Dwudziestego czwartego grudnia też pracują, razem z Dziadkiem Mrozem, Świętym Mikołajem, Pierwszą Gwiazdką i Dzieciątkiem roznosząc prezenty, a przynajmniej tak słyszałam. Rzecz jasna w grudniu dochodzi im jeszcze namawianie ludzi do dobrego, wszelkiego rodzaju akcje charytatywne, zbiórki pieniędzy, jedzenia, zabawek i innych różności. A jeśli nawet nie robią tego same, to namawiają do tego nas, nieuskrzydlonych.
Nie wiem czy ten mój, domowy, zwyczajnie się ukrywa przed kolegami bo się uchyla od wykonywania obowiązków, czy może ma jakieś inne zadanie specjalne. W każdym razie mógłby się w końcu ujawnić i wyjaśnić mi, dlaczego  od czasu kiedy się pojawił moja nowa poduszka, którą niedawno kupiłam, robi się coraz cieńsza... Tajemnicza sprawa...

kolaż 072

środa, 1 grudnia 2010

nie całkiem na poważne o śniegu i o kobietach

Proszę bardzo - oto jest: pierwszy dzień grudnia i już śnieg, gdzieniegdzie po pachy, gdzieniegdzie po kostki, ale jest. Śnieży, prószy, sypie, pada, leci lub dymi. Tak czy siak, jest obecny chyba w całej Polsce.
Lubię śnieg. Tak, to zdanie jest w tym kraju przez większość obywateli traktowane jak bluźnierstwo, ale taka jest prawda. Lubię śnieg. Nie mam nic przeciwko niemu, wręcz przeciwnie. Prawdopodobnie należę do wymierającego gatunku zimowych czarownic, ale pewna nie jestem. Wszak patrząc na przedstawicielki płci pięknej, zaczynam tracić pewność, czy jestem kobietą, oczywiście w metaforycznym sensie.
Weźmy za pierwszy przykład przeciętną studentkę nauk humanistycznych: skórkowe kozaki na gładkiej podeszwie  (często z obcasem) zapewniających długie i malownicze "ślizgi" na śnieżnej powierzchni i mokrych posadzkach, świetnie chłonące wilgoć, dodatkowo ozdobione nowoczesnym wzorem solnych zacieków. Do tego piękny, cieniutki i króciutki płaszcz oraz szal lub apaszka, misternie zakręcony wokół szyi. Sporadycznie czapka, o większych walorach estetycznych niż grzewczych. Plus rozpuszczony śniegiem tusz do rzęs, jeżeli "Eksponat A" nie wykazał się przewidywalnością i nie zakupił wcześniej wodoodpornego. Tak wygląda przeciętna dziewczyna, w przedziale wiekowym 20-25 lat, w śnieżny, grudniowy poranek. Oj tak, ciężki jest żywot kobiety, jeżeli chce ona atrakcyjnie wyglądać.
I tu chyba mój problem. Ja nie chcę ładnie wyglądać. Ładnie to ja mogę wyglądać pod płaszczem, który i tak zdejmę i zostawię w szatni. Na ulicy ma mi być ciepło, sucho i wygodnie. Przejmy więc do omówienia "Eksponatu B": solidne, sprawdzone buty górskie, zapewniające szybkie i stabilne przejście z miejsca a do miejsca b, nawet przez największe zaspy. Długi, gruby męski płaszcz, w którym podobno wyglądam jest członek gestapo z wysoko postawionym kołnierzem. Gruba, wełniana czapka i szalik do kompletu, tak dokładnie i szczelnie obwiązany wokół szyi, że z twarzy widać tylko oczy. Zestaw dopełniają najcieplejsze rękawiczki, jakie "Eksponat B" mógł znaleźć w domu. 
Przyznaję, zestaw może mało atrakcyjny, ale jak w czymś takim nie kochać zimy? :) 
Pozdrowienia dla wszystkich zmarzluchów! 

Kolaż 170