środa, 17 listopada 2010

o porach roku czyli o torcie czasu i jawnej niesprawiedliwości

Mamy jako ród ludzki nieznośną tendencję do wyznaczanie granic. Zawsze i wszędzie musimy nakreślić przynajmniej jedną, mocną krechę, która od tej pory definiuje "to" i "tamto". A przecież nie zawsze jest to łatwe, prawdziwe lub sprawiedliwe. Czasem granicy nie da się wytyczyć. Mówiąc poetycko, gdzie kończy się brzeg, a zaczyna morze? Bardzo często to miejcie stykania się dwóch przestrzeni, płaszczyzn i pojęć jest niezwykle płynne. Tak właśnie jest z porami roku.
Od dziecka tłucze się nam do głowy o czterech, równych kawałkach, sprawiedliwie wykrojonych z czasu jak z tortu. Chociaż zdajemy sobie sprawę z tego, że wiosna nie przechodzi gwałtownie w lato, tylko stopniowo dojrzewa, zmienia się i rozkwita, a moment przejścia jest niemożliwy do określenia, wciąż upieramy się przy rozdzielaniu ich na dwa całkowicie różne od siebie czasy. Godne potępienia postępowanie. Dlatego postuluję o przywrócenie z zakamarków naszej pamięci przedwiośnia i przedzimy oraz o ustanowienie dwóch dodatkowych pór "granicznych" pomiędzy pozostałymi porami roku. Tak dla sprawiedliwości. Ponieważ kiedy człowiek się wsłucha i otworzy oczy odczuje je wyraźnie, mimo iż one same wcale wyraźne nie są.
Ot, chociażby teraz, popatrzmy za okna, na ten dojrzały listopad. Przyznaję, moje obawy sprzed niecałego miesiąca nie spełniły się w stu procentach, chociaż trio mgły, szarości i deszczu faktycznie pojawiło się w moim życiu. Mamy więc pełnię jesieni - wieczory zapadają coraz szybciej, liście opadły z drzew a wszystkie Włóczykije na pewno odeszły już daleko na południe. Mimo tego zdążają się dni, kiedy wyraźnie słychać i czuć echo minionego lata, a może nawet sporadycznie - zapomnianej już wiosny. To te złote, słoneczne chwile wypełnione ciepłem i zapachem suchych liści. Gdzieniegdzie można zobaczyć ostatnie kwiaty, nie tylko w postaci chryzantem i astrów (jak doniósł mi Toft00, ostatnio natknął się na spacerze na iście wiosenne stokrotki), a pośród zielonych jeszcze traw szaleją liczne, różnokolorowe ptaki rozmaitych gatunków. Dzieci z przedszkola naprzeciwko wciąż jeszcze wychodzą na podwórko i bawią się na nowych huśtawkach. I mimo ich różnokolorowych kurteczek trudno uwierzyć, że to pełnia listopada.
Ale przy tym wszystkim, kiedy człowiek zamknie oczy i mocno wciągnie przez nos powietrze, wyczuje coś wyrazistego i specyficznego - woń nadchodzącej zimy. Ostatnio ten zapach jakby się wzmocnił, ale co się dziwić - już połowa listopada. Trudno mi się więc zgodzić z samkitsch, czy raczej napisem który widziała w kawiarni, oznajmiającym że "w tym roku zimy nie będzie". Coś mi się widzi, że chyba jednak będzie i choć to znowu nie tak daleka i mroźna północ jak mogłoby się niektórym wydawać, to w końcu przyjdzie i do nas. Na razie słychać tylko z oddali jej pierwsze akordy. 

Kolaż 021

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz