niedziela, 13 lutego 2011

Mini-Esej Walentynkowy część I...

... o niekorzystnym wpływie komedii romantycznych. 

~~~~~~
Luty to w komercyjnym świecie handlu i reklamy miesiąc miłości. 14.02 - Walentynki. Wszędzie są różowe serduszka, czerwone róże, białe misie z zaszklonymi oczkami i złote napisy "I love you". Taki kicz, że aż się robi niedobrze. Ale dobrze, niech będzie. Trzymajmy się konwencji i pogadajmy o miłości. Esej to fajna rzecz. Można przeskakiwać z tematu na temat, filozofować, wymądrzać się i wyrażać swoją opinię bez silenia się na obiektywizm, bo takie są odgórne zasady eseju. Jako, że zamierzam teraz zrealizować wszystkie powyższe założenia postanowiłam to odpowiednio ładnie nazwać. Od razu wygląda to poważniej, czyż nie? A teraz przejdźmy do tematu.
Jako aktualnie osoba wolna mam dużo czasu, żeby spędzać czas w "babskim gronie", słuchać obcych żalów i zwierzeń oraz spokojnie przyglądać się cudzym związkom i ogólnie pojętym relacjom damsko-męskim. I nie mogę wyjść z przekonania, że coś tu jest nie tak. Jeden związek się rozpada, drugi związek się rozpada, trzeci, czwarty i piątek. Boże, te związki upadają jak mury Jerycha pod wpływem siedmiu trąb jerychońskich! Nagle, gwałtownie i bez zapowiedzi. Jedynie głośne, niespodziewane ŁUP! i cisza wypełniona opadającym pyłem. Potem przesiaduję z jedną porzucającą lub drugą porzuconą i słucham. A jest czego słuchać. 
Słucham o tym "co on zrobił", "czego nie zrobił", "co chciał zrobić" albo "czego nie powiedział" lub "powinien powiedzieć" a przed oczami przewijają mi się sceny ze wszystkich komedii romantycznych jakie widziałam w życiu. Przecież większość owych kobiecych zachowań jest żywcem wzięta z seriali i produkcji hollywoodzkich! On stoi osłupiały, a Ona ucieka (albo po wielkiej awanturze albo pozostawiając cichy list.) On jej nie goni, bo nie ma chłop zielonego pojęcia o co tej kobiecie znowu chodzi, może jej hormony buzują albo coś w tym stylu. Ona ucieka, bo On znowu nie poskładał skarpetek tylko rzucił na krzesło, a to znaczy, że jej nie szanuje i nie kocha. Więc nie chce go widzieć i ucieka, ale nie za szybko tylko truchcikiem, żeby On mógł ją szybko dogonić, chwycić w ramiona, wyznać grzechy i miłość oraz pocałować namiętnie, a w tle będzie śpiewał Franek Sinatra. Moi drodzy, to nie jest opis scenariusza filmowego. To opis scenariusza życiowego, trochę uproszczony i pozbawiony personalnych szczegółów, bo te zawsze są inne (raz chodzi o skarpetki a innym razem o przypalony ryż albo o to, kto ma wyjść z psem), ale tak mniej więcej prowadzą swoje związki moje aktualne "krewne i znajome". Mam wrażenie, że to, co moje rówieśnice zobaczyły w kinie przenoszą na życie w realnej, prawdziwej  rzeczywistości, porównują ze zgrozą oba obrazy, po czym wychodzą z walizką z domu trzaskając drzwiami i pozostawiając osłupiałego, niedoszłego ukochanego z kubkiem kawy w jednej ręce i zapiekanką w drugiej. 
Co ciekawe, panowie wcale nie są lepsi. Z tego co usłyszałam na własne uszy i zaobserwowałam na własne oczy, panowie jak ognia unikają obecnie związków i kobiet w ogóle. Dlaczego? Odpowiedź mnie osobiście zaskakuje. Naoglądali się (po kryjomu albo pod przymusem aktualnej ukochanej) tych samych komedii i dramatów miłosnych co panie i co widzą? Szarmanckich prawników, przystojnych architektów i bogatych lekarzy, którzy zapraszają swoje wybranki do filharmonii, drogich restauracji czy na bal, płacąc za wszystko i pilnując, by ich kobiety nie musiały nic robić za wyjątkiem uśmiechania się i ładnego wyglądania. Potem kończą oglądać te "bajki dla dorosłych" i pocą się w panice, co będzie, kiedy Ona zażąda pójścia do restauracji. Trzeba będzie o wszystko finansowo zadbać, a przecież nie są filmowymi prawnikami tylko biednymi studentami (przynajmniej przeważnie). Przysięgam - sama słyszałam od przedstawiciela płci męskiej wyjaśnienie, że jest sam, bo go zwyczajnie nie stać na bycie w związku. Zgroza! 
Czego jeszcze uczą nas owe głupie komedyjki? Że związek (który w sposób naturalny pojawia się po tym jak kochankowie już się pokłócą i pogodzą) jest bajką, czymś prostym i niewymagającym pielęgnacji. Związek w filmach przychodzi łatwo, jest ukoronowaniem miłości, ba! Nagrodą, prezentem, który nie powoduje kłopotów i niczego od "związkowiczów" ("związkowców"?) nie wymaga. A przecież nie ma nic bardziej błędnego! Bycie z kimś w związku wymaga ogromnego wysiłku, na który składa się empatia, chęć wysłuchania drugiego człowieka i umiejętność kompromisu. Związek to nie "ja i ten drugi/ ta druga" tylko "my". To najprostsza prawda ludzkości, ale ciągle o tym zapominamy. Jesteśmy przepełnieni miłością, chcemy kochać i być przez kogoś kochani, ale chyba kompletnie nie wiemy, jak to zrobić. Czasem jedna wada, nad którą wystarczyłoby trochę wspólnie popracować przekreśla wszystko. A my znowu siedzimy samotnie, patrząc w telewizor albo kinowy ekran i obserwując jak cudze życie uczuciowe prosto, łatwo i bez wysiłku samo się układa.

~~~
C.D.N. 

kolaż 139

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz