sobota, 19 lutego 2011

Mini-Esej Walentynkowy część II...

... czyli "odrobina miłości na co dzień", bo czy to zbyt wiele?

~~~~~~
Ciąg dalszy zeszłotygodniowych wywodów. Walentynki już co prawda za nami, ale w sklepach wciąż jeszcze królują czerwoności, pluszowości i serduszkowości, więc czemu nie? 
I znów przyglądałam się w poniedziałek moim znajomym i zauważyłam ciekawą zależność. W Walentynki ludzi można podzielić na dwie frakcje: singli i pary. Zły humor osób "samotnych" czternastego lutego nie jest niczym nadzwyczajnym. Takie osoby mają wręcz obowiązek głośno pomstować na wszystko i wszystkich, na wszechobecną, Walentynkową komercję, na kicz, na brak zakorzenienia w tradycji itd. To oczywista oczywistość i fakt autentyczny, jak mawia mój znajomy. Dziwnie jednak słucha się tych samych, a nawet bardziej agresywnych sloganów, w ustach osób podobno zakochanych. Jest to, niejako, odwróceniem oficjalnego porządku rzeczy i słuchaczowi robi się... dziwnie. 
Nie jestem fanką Walentynek, ale skoro już są, to niech sobie będą, nie mam nic przeciwko temu (jedyne co mnie trapi, to to, że wszystko musi być wtedy tak strasznie słodkie i różowe, ale mówi się trudno). Mam świadomość, że wszyscy ludzie bez względu na wspomnianą wcześniej frakcję mogą mieć takie same poglądy jak ja, ale głupio powiedziane, (być może to przejaw mojej naiwności) jednak mam wrażenie, że większość moich "zaobrączkowanych" znajomych, traktuje często gęsto tą Drugą Osobę jak zło konieczne, a to całe Święto Zakochanych jak przykry obowiązek do odrobienia. Zresztą, być może przyczyna leży w tym, o czym pisałam ostatnio. Nie zmienia to jednak faktu, że coś tu jest nie tak.
Wracałam jakiś czas temu do domu z dwoma koleżankami. Obydwie mają swoich chłopaków i jakoś tak luźno, swobodnie zeszło na stan zakochania i bycia w związku. Mówiąc delikatnie, nie mówiły o swoich mężczyznach z entuzjazmem. 
- Musiałabym się z nim dzisiaj spotkać, bo ostatni raz widzieliśmy się tydzień temu. A co u ciebie X.?
- A, weź. Myśmy się widzieli wczoraj, odrobiliśmy te cholerne Walentynki, bo dzisiaj nie możemy. 
- Świetnie cię rozumiem. Znowu mi przyniesie róże. Nie lubię róż, zwłaszcza czerwonych. Wolę tulipany. 
- Ach, te chłopy... Skaranie boskie...
Czy tylko ja mam wrażenie, że nie tak to powinno wyglądać? Gdzie się podział stan "rozświergotanego zakochania"? Oczywiście, można wyjść z założenia, że po pewnym czasie "uskrzydlenie miłosne" mija, ale żeby aż tak? 
Mam znajomego, który od lat jest z tą samą dziewczyną. Dlaczego o tym mówię?  Ponieważ kiedy o niej opowiada, to aż zazdrość skręca wszystkie przysłuchujące się temu niewiasty. Mówi bowiem o swojej M. tak pięknie, z taką czułością i takim oddaniem, że aż się serce raduje, że po tylu latach razem, ktoś wciąż może być aż tak zakochany. Kiedy pytam go, co słychać u M., twarz mu się rozświetla, jakby ktoś zapalił w jego czaszce żarówkę. Właśnie za takim stanem tęsknię i tego mi brak. Nawet nie tyle u mnie, ale u innych. Bo co to znaczy "musiałabym się z nim spotkać" czy "odrobiliśmy te cholerne Walentynki"? Jesteśmy z tym Drugim Człowiekiem bo chcemy i nie umiemy bez niego żyć, czy tak sobie, dla zabicia czasu i żeby wpisać sobie status "W ZWIĄZKU" na facebooku? Bo za bardzo nie rozumiem. 

Przed czternastym lutego byłam w sklepie. Zderzyłam się tam przy kasach z pewną parką - parafrazując, on "wściekły, zły i brzydki" oraz jego "ukochana patologia płci niewieściej". Płacili właśnie za czerwone, pluszowe serce, ze złotym napisem I love you, takim jakich wiele w sklepach przed Walentynkami. Od niego tryskała duma jakby zdobył Mount Everest, dziewczę zaś od razu z mocą przygarnęło plusz do piersi, a jej twarz rozjaśnił taki uśmiech, że aż mi się miło zrobiło. Do teraz to wspominam. Bo jeżeli chociaż dla tej jednej parki Walentynki to dar niebios, to niech w sklepach dalej królują różowe serduszka i białe misie. A reszcie życzę choć odrobiny tego miłosnego rozświetlenia i skrzydeł.

Kolaż 100

2 komentarze:

  1. ;) ja jestem sama ale tak bardzo na walentynki w tym roku nie narzekałam:) nooo może trochę;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszy mnie, że jest ktoś jeszcze ze zdrowym podejściem :)

    OdpowiedzUsuń