środa, 13 kwietnia 2011

o zmysłach (po prostu)

Może głupio to zabrzmi, ale fascynują mnie osoby głuchonieme. Zanim podniesie się wrzawa i ktoś wytknie mi okrucieństwo, cynizm albo inną przykrą cechę - wytłumaczę co mam na myśli. Mówiąc dokładniej fascynuje mnie sposób komunikacji poprzez język migowy. Kto się kiedyś dokładniej temu przyglądał, to być może wie, o czym mówię.

Ostatnio wracając do domu autobusem obserwowałam czwórkę młodych ludzi, którzy komunikowali się miedzy sobą poprzez miganie. Starałam się nie gapić na nich nachalnie, ale nie kryję, że przypatrywałam im się z niekłamanym urzeczeniem. W ich przestrzeni panowała całkowita cisza, a mimo to słowa były wytwarzane, wisiały w powietrzu i były przez innych odbierane. Ktoś żartował - ktoś się śmiał, ktoś powiedział coś ciekawego - reszta wyraźnie się ożywiała. Zupełnie tak, jakby ktoś nałożył wielki, szklany klosz tłumiący wszystkie dźwięki, jednak komunikacja została. Słowo wiszące bezgłośnie w powietrzu to coś magicznego i pięknego, naprawdę.

Wczoraj natomiast miałam przyjemność jechać "po sąsiedzku" z osobą niewidomą. Mimo oferowanej przez współpasażerów pomocy doskonale dawała sobie sama radę. Było to niezwykle budujące, że pomimo (mówiąc brzydko) "pewnych braków" ci ludzie tak dobrze sobie sami radzą i co więcej, są w swojej "niepełności" akceptowani przez otoczenie. Może jednak nie jest z nami-społeczeństwem tak źle, jak mogłoby się wydawać? Ale ja nie o tym. 

Te przypadkowe spotkania po raz kolejny skłoniły mnie do refleksji. I nie, nie było to pytanie "w jakim języku myśli osoba głucha od urodzenia?" aczkolwiek to faktycznie ciekawe pytanie. Zaczęłam się uważnie przypatrywać temu, co odbierają moje poszczególne zmysły i dokładnie analizować otrzymane przez nie bodźce. A później zastanowiłam się, za czym najbardziej bym tęskniła, gdybym straciła jakiś zmysł. Zabawne, ale okazało się, że najbardziej brakowałoby mi drobiazgów, zwykle niezauważalnych. Gdybym straciła słuch byłoby mi żal dźwięku uderzania w klawisze maszyny do pisania, szelestu ptasich skrzydeł, kiedy przelatują większą chmarą czy dużych kropli deszczu bębniących o parasol (kto pamięta "Mojego sąsiada Totoro" ten wie, co mam na myśli). Wzrok? - pełnie księżyca zimą, impresjonistyczne pączki liści na wiosnę i pajęczyna, na której załamuje się światło słoneczne. Węch? - zapach starych i nowych książek, trawy po deszczu  i mokrego asfaltu (zaskoczeni?). Dotyk - spanie w świeżo wypranej pościeli, dotyk skrzydeł ważki siedzącej na ramieniu i zanurzanie dłoni w worku z ziarnem (gdyby nie "Amelia" chyba nie odkryłabym tej przyjemności). Smak - pieczony pstrąg, kartofle upieczone w żarze ogniska i twarde, kwaśne jabłka.

Nie wiem, może moja wyliczanka jest głupia, egzaltowana lub dziecinna. A może to właśnie te drobiazgi są tak naprawdę sensem naszego życia. Bo chociaż są niezauważalne, składają się na naszą codzienność. Może więc warto czasem na wszystko spojrzeć z zupełnie innej perspektywy? 

dyptyk ze słonecznikiem, 2008 rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz