piątek, 14 października 2011

"Ojciec chrzestny" kontra "Zmierzch" czyli krótki sąd nad literaturą popularną

Poniższy sąd jest tak naprawdę pracą napisaną na zajęcia z Literatury Popularnej. Nie chcąc pozostać dłużną, zamieszczam wspomnianą wypocinę na łamach dzisiejszego posta. 
Przedmiot rozważań: literatura popularna
Cel: wyrażenie swej opinii, czy książka popularna jest obiektem dobrym i pożytecznym, czy też narzędziem Szatana, działającym w służbie zniszczenia literatury wyższej.
Forma: dowolna
Rozmiar: 1 strona (niewiele, ale można wyjść z założenia, że na więcej to każdy potrafi).
Tak więc, ku ucieszy gawiedzi, na życzenie krewnych i znajomych Królika... 
~~
"Ojciec chrzestny" kontra "Zmierzch" czyli krótki sąd nad literaturą popularną

Motto:
Jak można nazywać kulturą wysoką coś co zwymiotowało, wydaliło, wyrzygało...
wampira ze "Zmierzchu"!?

dr Agnieszka Nieracka

No właśnie? Jak można nazwać coś takiego "kulturą wysoką"? Nie można. Dlatego świetnym posunięciem jest nazwanie tego dziwnego, błyszczącego tworu "literaturą popularną". Teoretycznie rozważania na ten temat powinnam zacząć od podania definicji oraz wytycznych, pozwalających dokładnie sprecyzować temat. Innymi słowy wyjaśnić, czym właściwie jest oskarżony dzisiejszego sądu, czyli wspomniana już literatura popularna. Mając jednak do dyspozycji tylko jedną stronę, pozwolę sobie pominąć tą prezentację. 
Literaturę popularną zna bowiem każdy, kto kiedykolwiek zderzył się z literaturą na tyle, by trzymać w ręce książkę i przeczytać jej zawartość. Na pewno każdy zna również takie określenia jak: literatura brukowa, tandetna, trywialna czy jarmarczna, które należą do zbioru pejoratywnych synonimów literatury popularnej, a której zarzuca się, między innymi: konformizm względem popularnych w danej chwili poglądów społecznych, schematyczność oraz stereotypizację zdarzeń i bohaterów (ze szczególnym uwzględnieniem dzielenia świata na "dobrych i złych"), nie wymaganie od czytelników większego wysiłku intelektualnego w trakcie lektury, a także podleganie modzie i brak ponadczasowości, w przeciwieństwie do książek należących do "zacnego grona" literatury wysokiej i artystycznej. 
Jednak w przeciwieństwie do literatury wysokiej, literaturę popularną w przeważającej większości da się czytać. Literatura popularna jest bowiem dla czytelnika zrozumiała i nie traktuje go jak głupiego robaczka, który wcale nie jest potrzebny w jej istnieniu, tak jak czasami (a nawet bardzo często) czynią "książki wysokich lotów". W końcu najważniejszym elementem w procesie "tworzenia literatury" (nazwijmy to w ten sposób) jest właśnie czytelnik – bez niego książka jest martwa. I to czytelnik poprzez swoje wybory decyduje, czy coś jest literaturą czy też pseudonaukowym bełkotem, przez który przebrnąć się nie da. 
Nie oznacza to, że wszystko, co jest chętnie czytane i co trafia na listę najlepiej sprzedających się książek danego tygodnia, miesiąca czy roku, jest dobre. W literaturze popularnej, tak samo jak w każdej innej dziedzinie, można wyróżnić pseudo-literackie tandetne kicze przesiąknięte marysuizmem (takie jak "Zmierzch" autorstwa Stephenie Meyer czy trylogia Antoniego Marczyńskiego o "niewolnicach miłości"),  jak również powieści ze wszech miar wartościowe (jak "Ojciec chrzestny" Maria Puzo czy uwielbiany do dziś "Hobbit" J.R.R. Tolkiena). Wśród autorów można znaleźć utalentowane osoby piszące z potrzeby serca (jak np. Igor Newerly czy Melchior Wańkowicz), jak i takich, dla których książka jest głównym źródłem zarobkowania, a których można przyrównać do chińskiej fabryki produkującej papierową sztancę (jak chociażby James Patterson). Takie rozstrzelenie tendencji jest normalne i nikogo nie można za to winić. A jeśli nawet, to literatura popularna ma jednak dwa zasadnicze i wiążące się ze sobą plusy, które zdecydowanie pozwalają uznać ją za coś więcej, niż tylko głupiutkie czytadła. 
Wielością gatunków, które obejmuje, literatura popularna ma bowiem dostęp do praktycznie każdego potencjalnego czytelnika. Nie ważne, czy ktoś jest fanem fantasy, horroru, kryminału, a może woli jednak miłosne uniesienia romansu. Każdy znajdzie bowiem coś dla siebie i to zarówno niewyrobiony czytelnik, jak i osoba o wypracowanym guście. Ważne jest bowiem to, że lektura nawet najbardziej trywialnej historyjki, wydrukowanej na marnej jakości papierze w formacie kieszonkowym, może czytelnika zachęcić do sięgnięcia po kolejną książkę, a stąd już prosta droga, do stania się wytrawnym smakoszem literackim. Niekoniecznie od razu znawcą literatury wysokiej, "wydań zbiorowych w skórę oprawnych, w tłoczenia złocone i wielobarwne". Bo wszak to właśnie "średnie półki pełnią służbę właściwą. To jakby ogród warzywny, z którego wybiera się, co trzeba, pichcąc obiad".

~~
Albo, jeszcze krócej: 

Kolaż 171

4 komentarze:

  1. tĘ prezentacjĘ !!!! :P

    jeśli chodzi o pracę, to spodziewałam się, że bardziej zgnoisz "Zmierzch" :P no ale jesteś u mnie usprawiedliwiona, skoro to praca na zajęcia. i tak dość "luźna", na polonistyce nie pozwalają nam takich pisać (a szkoda).

    tak czy owak, i tak najbardziej podoba mi się haiku :) a zamyślona dziewczyna wygląda zupełnie jak ty!

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh, pamiętam :D Podobały mi się prace Twoja i Pauliny :) Reszta była taka esejowata ;) A motto miażdży, Nieracka jest świetna.

    Haiku piękne... Lubię patrzeć na ten kolaż... :]

    OdpowiedzUsuń
  3. I właśnie dlatego się cieszę, że jednak nie poszłam na tĘ filolofiĘ :P Mony, a właściwie czemu "tĘ" a nie "tĄ"? Bo wiem, że pisze się przez "Ę" (mimo iż ciągle o tym zapominam), ale nie wiem czemu.
    A znając mnie, jeszcze zdążę się "Zmierzchu" pouczepiać, spokojna głowa :D

    ~~

    Nefertari, przecież obiecałam to wrzucić w rewanżu za Tobą! :D A co do pani doktor - cała praca jest pisana właśnie pod motto. Tak w ramach dowodu mojej miłości do niej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. TĘ piszesz wtedy, gdy rzeczownik, który określasz, ma końcówkę właśnie Ę. Jeżeli ma końcówkę Ą, to piszesz TĄ. Proste :)
    Np. tą prezentacją, ale tę prezentację. albo: tą myszką, ale tę myszkę.

    OdpowiedzUsuń