niedziela, 23 października 2011

o Włóczykiju oraz o Żonie Pięknej i Żonie Wiernej

Mimo iż w charakterystyce Tove Jansson zostałabym przypisana Mimbli (z całą pewnością i nie ma się tutaj co sprzeczać), to moje serducho zawsze należało do Włóczykija. To chyba normalne. Internet aż roi się od dziewcząt mniejszych i większych, od Bufek, Drobinek Leśnych, Paszczakówien (Paszczaczek?) i innych Migotek, które tęsknie wzdychają za Niedostępnym Panem w Zielonym Kapeluszu. 

Jednak jako Mimbla nie mogę nie usiąść z boku i się trochę nie pośmiać z tego wszystkiego. Bo tak naprawdę Włóczykij może i jest skarbnicą mądrości (sama często przytaczam niektóre jego powiedzonka), jest tajemniczy i doświadczony, ale na litość! - która kobieta tak naprawdę by wytrzymała z facetem, który myśli tylko o tym, jak się dyskretnie ulotnić i ewentualnie wrócić za pół roku?

Bardzo trafnie ujął to Homek w "Listopadzie": 
"Zastanawia mnie dlaczego go podziwiają - myślał Homek poważnie. - Oczywiście, bardzo to wytworne, że pali fajkę. Może podziwiają go dlatego, że idzie sobie i zamyka się. Ale ja też tak robię i nikomu to nie imponuje."
No właśnie. Homki nikomu nie imponują swoją cichością (co najwyżej innymi miłymi cechami). Więc jak to właściwie jest? 

Dla mnie osobiście pan W. jest przykładem irytującego Męskiego Wolnego Ducha, który żadnej babie nie da się złapać, ale i piękną metaforą wolności. A jego sylwetka znikająca we mgle listopadowej jest jednym z najpiękniejszych obrazów jesieni (mówiłam o tym ostatnio). Pewnie dlatego tak często gości na moich kolażach i pojawia się gdzieś w tle moich haiku. Najnowszy kolaż, z numerem 242, jest równocześnie dziesiątym w mojej prywatnej serii z Włóczykijem. Przy okazji jest także pierwszym z Włóczykijowych haiku, przetłumaczonych na język włoski (grazie mille per il vostro aiuto, Marga!). 

Kolaż 242
Tak, gdyby nie Marga i jej nieoceniona pomoc oraz wielka cierpliwość pewnie moje tłumaczenia wyglądałyby dość żałośnie. Chociaż z tego co widzę, nie jest aż tak źle, jak by się mogło wydawać (przy moim malutkim, szczątkowym doświadczeniu z tym językiem, więc nie tracę nadziei). Przy okazji - mówi się, że "tłumaczenie jest jak żona. Albo piękne, albo wierne". Trudno się z tym nie zgodzić, chociaż ja usilnie staram się łączyć urodę z wiernością. Nie zawsze jest to jednak możliwe, co często już z Margą zauważyłyśmy. Co tak naprawdę jest ważniejsze? Poprawność składniowa i dokładne przekazanie słów, czy też uroda danego tekstu wynikająca z powabu języka, połączona jednak z wolną interpretacją tłumacza?

Często się zdarza, że dwa takie same teksty przetłumaczone z innego języka są zupełnie od siebie różne. Jedna pani doktor od teatru z mojego wydziału wygłosiła kiedyś opinię, że "wspaniale jest być Polakiem! Mamy tyle różnych wariatów Szekspira, tyle różnych odsłon Hamleta czy Makbeta, a ci biedni Anglicy muszą się męczyć z tylko jednym, niezmiennym tekstem". Trudno tej pani nie przyznać racji. Jednak wszystko to idzie w dwie strony i nagle rodzi się pytanie: ile pięknych tekstów Jeremiego Przybory nigdy nie ujrzy światła dziennego Ameryki, Francji czy Włoch? Bo jak przetłumaczyć np. "O Kutno"? :
Grudziądzu, Grudziądzu
tyś serce mi zrobił z mosiądzu.
Grudziądzu, okrutny Grudziążku ! –
Uczucie-ś ukrócił w zalążku.
Wydaje się to niemożliwe do wykonania. Z drugiej strony pytanie teoretyczne - czy gdyby Przybora urodził się przykładowo w Anglii i również zajął się pisaniem piosenek, to czy stałyby się one sławne na cały świat, czy też przeszłyby bez echa? Bo technika - techniką, lotny umysł - lotnym umysłem, ale w gruncie rzeczy pewnych zjawisk poza językiem polskim się nie znajdzie. Mnogość neologizmów i możliwości słowotwórczych manipulacji w naszym języku jest praktycznie nieograniczona. Chociaż może nie mam racji. Może znalazłby się angielski odpowiednik np. tych czterech wersów? :
Spójrz, jak ludzie z uczucia wyzuci
niskiej chuci oddają się w ucisk.
Jak łódź chuci ich nieraz wyrzuci
na życia dno - gdzie giną, bo zepsuci. 

W końcu geniusz zawsze będzie geniuszem bez względu na swoją przynależność językową. Ta narodowość może go co najwyżej pchnąć w tym lub innym kierunku. 

Przy okazji chodzi mi po głowie mały projekcik. Marzy mi się mianowicie przesłanie jakiegoś wiersza przez różne kraje, w formie łańcuszka, od tłumacza do tłumacza. Czyli np. z Polski do Anglii, z Anglii do Szwecji, ze Szwecji do Francji, z Francji do Holandii i z Holandii ponownie do Polski. Ciekawa jestem jak bardzo wiersz końcowy różniłby się od wiersza początkowego. Ktoś chętny? :)

Pozdrawiam jesiennie wszystkich Włóczykijów oraz wszystkich tłumaczy i ich żony. Zarówno te Wierne jak i te Piękne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz