Od dobrych trzech tygodni przechodzę nasilającą się coraz bardziej burzę związaną z nawałem pracy na uczelni. Nie skłamię chyba mówiąc, że zaczynam tęsknić za sesją, kiedy to w natłoku czyhających nade mną gróźb miałam chwilę, żeby od czasu do czasu sprawdzić w internecie jakąś głupotę, poczytać coś wieczorem albo dla rozluźnienia cyknąć partyjkę pasjansa. Naprawdę zaczynam za tym tęsknić! Zgroza i herezja!
Wszystko leży odłogiem i zarasta chwastami, każde moje hobby i zajęcie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz trzymałam w ręce książkę spoza kanonu lektur. Od grudnia nie napisałam ani linijki żadnego opowiadania, a trochę ich w głowie mam. Wiersze, które Czarownica od Goździków miała przerobić na piosenki są w fazie projektowej schowane głęboko w pudle mojej głowy i nie zanosi się na to, żeby szybko mały zostać stamtąd wyciągnięte. Ostatni kolaż został zrobiony huhuhu, albo i dawniej, a o tłumaczeniu nawet nie ma co mówić. Za to dla odmiany rośnie moje zdenerwowanie, złość, żal i ogólnie pojęta frustracja.
Chroniczny brak czasu, bo każdą wolną sekundę poświęcam na analizowanie wywiadów terenowych na badania antropologiczne, co gorsza na temat, którego w życiu bym sama nie wybrała. Czarna Magia metodologii leży i szlocha w kącie, wspominając szczątkową wiedzę z zeszłego semestru (nie ma to jak wykłady w systemie co dwa tygodnie, kiedy to ciągle coś wypada... Efekt? Liczba wykładów w poprzednim semestrze: zdecydowanie zbyt mała.) Temat własnych badań terenowych, większych i obszerniejszych, które zbliżają się nieuchronnie? - Któż to wie? A magisterka... lepiej nie mówić. Wszystko to składa się razem na bardzo, bardzo nieszczęśliwą i niezadowoloną z życia Mimblę.
Rozpaczliwie szukam więc w tym wszystkim jakiegoś punktu odniesienia, który pozwoliłby mi być znośną dla otoczenia, ale przede wszystkim nie zwariować i utrzymać równowagę psychiczną. No właśnie - równowaga.
Wszystko leży odłogiem i zarasta chwastami, każde moje hobby i zajęcie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz trzymałam w ręce książkę spoza kanonu lektur. Od grudnia nie napisałam ani linijki żadnego opowiadania, a trochę ich w głowie mam. Wiersze, które Czarownica od Goździków miała przerobić na piosenki są w fazie projektowej schowane głęboko w pudle mojej głowy i nie zanosi się na to, żeby szybko mały zostać stamtąd wyciągnięte. Ostatni kolaż został zrobiony huhuhu, albo i dawniej, a o tłumaczeniu nawet nie ma co mówić. Za to dla odmiany rośnie moje zdenerwowanie, złość, żal i ogólnie pojęta frustracja.
Chroniczny brak czasu, bo każdą wolną sekundę poświęcam na analizowanie wywiadów terenowych na badania antropologiczne, co gorsza na temat, którego w życiu bym sama nie wybrała. Czarna Magia metodologii leży i szlocha w kącie, wspominając szczątkową wiedzę z zeszłego semestru (nie ma to jak wykłady w systemie co dwa tygodnie, kiedy to ciągle coś wypada... Efekt? Liczba wykładów w poprzednim semestrze: zdecydowanie zbyt mała.) Temat własnych badań terenowych, większych i obszerniejszych, które zbliżają się nieuchronnie? - Któż to wie? A magisterka... lepiej nie mówić. Wszystko to składa się razem na bardzo, bardzo nieszczęśliwą i niezadowoloną z życia Mimblę.
Rozpaczliwie szukam więc w tym wszystkim jakiegoś punktu odniesienia, który pozwoliłby mi być znośną dla otoczenia, ale przede wszystkim nie zwariować i utrzymać równowagę psychiczną. No właśnie - równowaga.
po lewej księżyc
słońce po prawej a ja
w równowadze
o kurde, to jest post o mnie :x
OdpowiedzUsuńi niech ktoś jeszcze spróbuje powiedzieć, że studia na wydziale filologicznym to pestka :P
OdpowiedzUsuńJa też w kwestii studiów jestem w czarnej d.
OdpowiedzUsuńŁączę się w bólu najszczerzej jak potrafię.
A najgorsze jest to, że kształcimy się intensywnie żeby potem ach..urywam, bo odzywa się moje maruderskie wcielenie.
aaaa....
OdpowiedzUsuństudia fajna rzecz
tylko się tak nie przejmować wszystkim :)
Równowaga. To jest to. Staram się utrzymać, ale podobnie jest jak u Ciebie- tyle że na mnie licencjat spogląda tęsknymi oczętami.
OdpowiedzUsuń