czwartek, 19 lipca 2012

"Ach, ten gościnny Białystok!" i podumowanie wyjazdu na Litwę

Tak jak należy: przed wyjazdem przysiadłam na chwilę, żeby się diabły nie cieszyły i odprawiłam wszystkie wymagane przed podróżą czary i uroki, ale jak widać nie uchroniłam się przed "Złym" ostatecznie i definitywnie. Tak jak przewidywałam, polne diabły przeniosły się do wagonów Polskiej Kolei Państwowej i świetnie się tam teraz bawią kosztem podróżnych. Następne, w drugiej kolejności zadomowiły się na dworcach, ale o tym za chwilkę.

Na Litwę wybraliśmy się jak zawsze na rowerach, ale żeby nie marnować cennego urlopu postanowiliśmy podskoczyć do granicy pociągiem. Po licznych przygodach które dopadły nas zaraz po opuszczeniu domu (strata powietrza w kole jednego roweru, wybuch opony w drugim, itd.) udało nam się dokulać jakoś do Mikołowa, gdzie planowaliśmy zapakować się jakoś do pociągu do Białegostoku. Gdzie tam! Ktoś mało rozgarnięty kradł węgiel i całą swoją zdobycz wysypał na tory, więc nasz pociąg został przeniesiony na inną trasę i do Mikołowa nawet nie zawitał. Udało nam się jednak dostać do Katowic jakimś innym cugiem i załapać na nasz spóźniony prawie półtorej godziny pociąg. Do Białegostoku dojechaliśmy już później bez większych zgrzytów. I tutaj zaczyna się opowieść o gościnności tegoż miasta, a raczej ichniego dworca.

Po pierwsze: dworzec jest zamykany na głucho w godzinach 0:30-4.00 rano. Jeśli jakiś podróżny przyjdzie na dworzec, załóżmy, o godzinie 0:35 nie zostanie wpuszczony do środka. Natomiast ci, którzy się w środku znajdują, nie zostaną wypuszczeni na zewnątrz, choćby się paliło i waliło. "Przepisy". No ok, można to zrozumieć i zaakceptować. Przecież wszędzie łażą menele, pijacy, drobne złodziejaszki i inni nocni maruderzy, których należy się wystrzegać, a dworzec to nie bezpłatna noclegownia... ALE. Żeby zostać na noc na dworcu trzeba mieć ważny bilet na pociąg. Jeżeli człowiek owego biletu nie posiada musi albo takowy zakupić do godziny zero (czyli magicznej 24.30) albo opuścić teren dworca. I teraz ciekawostka. W czasie zamknięcia dworca kasa biletowa działa normalnie. To znaczy w okienku siedzi sobie pani i pracuje, czyli sprzedaje bilety. Wciąż próbuję ogarnąć tę sytuację umysłem. Przecież żeby zostać na dworcu muszę mieć bilet, więc nie kupię go sobie o 3 w nocy, bo go już mam. Jeżeli nie mam biletu zostanę z terenu dworca wyrzucona. A jeśli przyjdę w środku nocy żeby go kupić - nikt mnie do tej kasy nie wpuści, bo drzwi są zamknięte! Wciąż mrugam skonsternowana kiedy o tym myślę. To absolutna prawda - to jest tak głupie, że tego się nie da zmyślić!
(Notabene na nocną zmianę pracuje także tzw. potocznie Babcia Klozetowa, która śpi sobie spokojnie w swojej kanciapie przy toaletach, ale to jeszcze umiem zrozumieć, więc nie będę tego tutaj analizować).

Po drugie: ochroniarze. Miałam takiego farta, że jeden z dwóch panów na zmianie był bardzo miły i sympatyczny, więc obyło się bez kłopotów z jego strony, ale jego "kolega".... Cóż...
W ciągu ośmiu godzin siedzenia na dworcu (już za drugim razem, kiedy czekaliśmy na pociąg powrotny do domu) pan zdążył się popisać brakiem intelektu i przewrotnym sposobem myślenia, który naprawdę kwalifikuje go do zostania Geniuszem Zła.
1. rowery z sakwami (na które mamy bilety kolejowe, więc mają prawo stać na terenie dworca, tak notabene) kiedy stoją oparte o ścianę - uwaga uwaga - "niszczą mienie". Mamy je więc wyprowadzić na noc na zewnątrz, tam gdzie jest ich miejsce na stojaku na rowery. I tak mamy spędzić noc: my w środku, a rowery z całym dobytkiem w sakwach na zewnątrz. Innymi słowy oznacza to, że ktoś nam je może spokojnie rozpakować i zwinąć wszystko sprzed nosa w czasie kiedy my będziemy bezradnie na to patrzeć stojąc po drugiej stronie drzwi (pan ochroniarz oczywiście by nas nie wypuścił w celu ratowania dwukołowego dobytku, bo dworca nie można otworzyć przed magiczną godziną czwartą rano).
2. pan, który z nudów krążył po terenie dworca zostawiając niefortunnie swoją walizkę bez chwilowej opieki (ale na oku nielicznych podróżnych) został oskarżony o bycie bomberem-terrorystą, który planuje przeprowadzenie zamachu na dworcu PKP w Białymstoku. Została wezwana policja kolejowa, pan podróżny został wylegitymowany i nakazano mu otworzyć tajemniczą, śmiercionośną walizę. Gość się wkurzył i przytomnie stwierdził, że mogą go pocałować w nos, jak chcą, to niech sami otwierają zamek ryzykując wysadzenie się w powietrze albo niech wzywają saperów, ale jeśli w torbie znajdą tylko kilka par majtek i koszul na zmianę to sami za tę akcję zapłacą. Skończyło się na wypisaniu wezwania stawienia się na komendę z jednej strony i na geście Kozakiewicza z drugiej, na odchodne.
3. na dworcu panuje zakaz rozmawiania przez telefon komórkowy (zapewne po to, żeby udaremnić zamachy terrorystyczne, jak zgaduję). Jako kolejny oberwał po głowie pan, który stał przed dworcem rozmawiając przez takiż właśnie telefon, a który niespodziewanie (i niefortunnie) wszedł na teren dworca i podszedł do tablicy odjazdów ze słowami: "Czekaj, już ci mówię o której mam odjazd...". No tak, zamachowiec jak nic!
4. jako ostatnia została upomniana pani, która pod wpływem zmęczenia zwinęła się w pół-kłębek na ławce (nogi opuszczone na podłogę jak przy siedzeniu, góra ciała pochylona i położona na ławie, z jakąś torbą pod głową. Chyba każdy chociaż raz w życiu spał w tej pozycji). Pani została obudzona i głośno, publicznie upominania, że ławki służą do siedzenia a nie do leżenia, a już tym bardziej nie do spania, więc ma albo siedzieć prosto albo opuścić dworzec w celu szukania innej noclegowni.

Gość w dom, Bóg w dom...

~~
Co się zaś tyczy Litwy - wyjazd można uznać za udany. Mam po nim następujące myśli podsumowujące:
1. Zgodnie z tym co napisałam ostatnio na każdych rozjazdach dróg mogłam zobaczyć kapliczkę albo krzyż. Dodatkowo, parafrazując Wojtka Malajkata, każdą wieś i miasteczko należałoby ochrzcić nazwą Krzyżowice, Krzyżanowice albo Krzyżowiec. "Krzyżowice wzięły swoją nazwę od krzyży. Są dwa. Jeden przy wjeździe, drugi przy wyjeździe...".
 




2. Chyba nagrzeszyłam brakiem znajomości różnicy miedzy dobrem i złem albo "nie czyniłam dobra przez tchórzostwo i małoduszność" za co trafiłam do piekła dantejskiego. 

Tych nędznych, którzy żyjąc tak jak zwierzę, 
żywi nie byli nigdy, nagich potem 
rój os i wielkich much w obroty bierze. 
Krew się mieszała ze łzami i potem 
i kreśląc twarze, lała się pod nogi, 
gdzie wstrętne glisty żarły ją z powrotem. (Dante Alighieri, Piekło, Pieśń III, 64-69).

Wypisz wymaluj, mój rajd po Litwie! Tak to jest, jak się ma za towarzysza jusznicę deszczową, ślepaka pospolitego i bąka bydlęcego. (Jakby komuś było mało, to do tego sympatycznego tria dołączały ochoczo komary, meszki, mrówki i pokrzywy).
3. Z drugiej strony chyba dostąpiłam wniebowstąpienia i już za życia przelazłam jedną nogą nad ogrodzeniem Raju (mając w sobie mały pierwiastek Włóczykija mam lekką awersję do wchodzenia przez główne bramy). Powiem tak: jeśli ktoś z Was wybiera się na Litwę, to koniecznie musi się skierować w stronę Troków. Tam, przy ulicy Karaimų (Karaimskiej) stoi niepozorna restauracja Senoji kibininė, która serwuje kartacze, bliny i kołduny, które były przyczyną (nie tylko) moich orgazmów gastronomicznych. Szczerze polecam!

Na razie tyle. Jednak już zastanawiam się co dalej...
Ci vediamo!

2 komentarze:

  1. Geniusz zła- muszę to przechwycić:D
    Ach brak mi roweru...
    Brak mi przygody...

    OdpowiedzUsuń
  2. A wczoraj Dzień Włóczykija był... Zapomniałam o tym, ale przypomniałam sobie dziś - lepiej późno, niż później ;)

    Bosh... Bez sensu się na dworcu dzieje. Ale to Polska właśnie ;)

    OdpowiedzUsuń