wtorek, 16 października 2012

"w lewo patrz, w prawo patrz!" czyli o ćwiczeniu karku przy regale

W pierwszej kolejności spieszę donieść (lecąc na skrzydłach radości), że generalny remont mojego pokoju można uznać za zakończony. Cieszy mnie ten fakt niezmiernie (i niezmiennie też), bo po tylu latach spania "na wysokościach" nagłe przeniesienie się na czas robót na podłogę zniosłam dość źle. Na szczęście budzenie się w nocy z pytaniem "gdzie ja jestem?" zaciśniętym w krtani mam już za sobą.

Dzisiaj zamierzam trochę pomarudzić, bo coś mi się wydaje, że dawno nie marudziłam. Mimble mimo wszystko lubią czasami zmarszczyć nos w geście niezadowolenia i powiedzieć, że coś jest nie tak, jak być powinno, więc i ja dziś trochę pogderam. Rzecz się tyczy książek. Ale nie tyle książek jako tworów literackich, co książek fizycznych, jako-takich. Wprowadzając się bowiem ze swoimi książkami na nowe regały doszłam do kilku wniosków, które w sumie można podsumować tą samą konkluzją: "śmierć wydawcom!". Dlaczego?

Po pierwsze: czy każde wydawnictwo musi mieć własny system drukowania i wydawania książek? Jedni wrzucą logo na górze, drudzy na dole, jedni machną tytuł i autora na grzbiecie w lewą stronę, drudzy w prawą, a ty potem człowieku łaź, szukaj i gimnastykuj kark, wywijając głową raz w jedną, raz w drugą stronę. Niezwykle mnie ten brak usystematyzowania drażni. Wygrażałam wydawcom ostatnio, w trakcie szwendania się po katowickich antykwariatach, ale jak zauważyłam towarzyszącemu mi Mumrikowi ta samowolka wydawnicza jakoś nie przeszkadza; słysząc moje jęki wzrusza ramionami i uśmiecha się rozbrajająco w niemym "o co ci chodzi, kobieto?". Chodzi mi o to, że (moim zdaniem) powinny być ścisłe wytyczne jak zamieszczać dane na grzbiecie książki. Załóżmy: niech będzie tak, żeby tytuł można było odczytać w momencie, kiedy książka leży okładką w dół (abo odwrotnie, wszystko jedno). Unikniemy wtedy głupiego wywijania głową na prawo i lewo. Jak ktoś z tym czegoś nie zrobi, to w końcu środowisko bibliofilskie dorobi się kołnierzy ortopedycznych.
Osobiście zastanawiam się coraz poważniej, (ale moja pedanteria walczy na razie z lenistwem) czy wszystkich moich książek nie poustawiać tak, żeby można było czytać tytuły np. idąc od lewej strony regału do prawej. Oczywiście wiązałoby się to z odwróceniem wielu tytułów w półce do góry nogami. Ale w sumie, co za różnica?  (Podejrzewam, że pewien Homek siedzi teraz i szlocha, czytając o tym nadmiernym uporządkowaniu).

Po drugie: jeśli już muszą, to niech wydawnictwa różnią się między sobą; trudno, jakoś to zniosę. Ale niech już będzie jakiś porządek wewnątrz jednego wydawcy! Mam piękny zbiór twórczości Stachury. Jednak wizualną przyjemność z tego, że wszystkie książki są w tym samym rozmiarze, w białych, twardych okładkach psuje trochę fakt, że każdy tom opisany jest czcionką o innym rozmiarze i kroju. Dziwnie to wygląda...
Na miano mistrza zasługuje jednak wydawnictwo, które wydało trzy tomy poezji Mateusza Kurcewicza. Otóż każdy tomik ma rozmiar diametralnie różny od pozostałych. "Chwilomyśli" mają rozmiar: 15,5x16 cm,  "Lunaświat": 16,5x24 cm a "Bezkształty": 20,5x15. Innymi słowy kolejne książki mają kształt: kwadratu, pionowego prostokąta i poziomego prostokąta. Choćbym bardzo chciała nie jestem w stanie postawić ich obok siebie na półce i z rozpaczą wypatruję tomu w kształcie trójkąta.

Ostatnim grzechem wydawców jest "ulepszanie na siłę". Pół biedy, jeśli ofiarą czyjejś wizji artystycznej albo fantazji lingwistycznej (mówię tutaj o ingerowaniu w tytuły książek obcojęzycznych, żeby były bardziej "atrakcyjne") padnie książka "niezależna", czyli występująca w jednym tomie, bez kontynuacji. Gorzej jeśli ktoś w ten sposób krzywdzi serię.
W liceum na fali wieloletniej fascynacji Japonią odkryłam książkę Takashiego Matsuoki pt.: "Chmara wróbli". Książka spodobała mi się ogromnie i z wypiekami na twarzy czekałam na ciąg dalszy. Zgodnie z zapowiedzią drugi tom miał nosić tytuł "Jesienny most" i pojawić się (bodajże) w kolejnym roku. Spędziłam następne dwanaście miesięcy gryząc pazurki w podnieconym zniecierpliwieniu i kiedy wreszcie nadeszła pora, by kontynuacja "...wróbli" pojawiła się w księgarniach - nic się nie wydarzyło. Czekałam tak długie dni i tygodnie, a kiedy w końcu straciłam nadzieję natrafiłam w jakiejś gazecie na recenzję książki. Po opisie poznałam, że jest to druga część historii. W ten sposób stałam się posiadaczem "Honoru samuraja" - książki wyższej od pierwszego tomu o dobry centymetr, z kretyńskim złotym smokiem i samurajem w twórczym szale mordu na okładce. Co się stało z "Jesiennym mostem" i ładną grafiką jesienną - nie wiem. W informacjach wydawniczych, w rubryce "tytuł oryginalny" jak byk stoi bowiem: "Autumn Bridge"...

Oczywiście zgadzam się w pełni, że jestem zbyt pedantyczna (to raz) i że nie należy oceniać książki po okładce (to dwa). Jednak są sprawy, których nawet Mimbla nie zostawi bez słowa komentarza. Przyznam się, że mimo wszystko mam czasami wielką chęć zakuć jakiegoś wydawcę w dyby i solidnie wygrzmocić mu tyłek nieforemnie wydaną książką. Tak, dla przykładu innym - może kiedyś zmądrzeją.

Fino alla prossima volta.

3 komentarze:

  1. zgadzam się z Tobą:) pojawiło sięteż na rynku wiele szmatławych wydawnictw-widzę to po książkach dla dzieci-wykonanie czasem błaga o litość:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, ja zdaję sobie sprawę, że jestem niezwykle "czepliwa" i radykalna, ale niestety, parafrazując: "Źle się dzieje w wydawnictwach".

      Usuń
  2. Chętnie razem z Tobą bym niektórym tyłki przetrzepała. Obrzydliwie irytuje mnie wielość formatów - nigdy nie wiem, jak ułożyć potem książki na półce. (Mam jak Ty - lubuję się w uporządkowaniu i jestem pedantem.) Musiałam się przestawić na "artystyczny nieład" i wmówić sobie, że tak właśnie być miało. Z drugiej strony zastanawiałam się nad kolorystycznym ułożeniem okładek - tęczowo (świetnie wygląda to na zdjęciach ;) - http://bi.gazeta.pl/im/5/9862/z9862245X,ksiazki-poukladane-kolorystycznie.jpg) lub grzbietami do tyłu (świetny minimalizm wychodzi), ale wtedy dopiero bym niczego znaleźć nie umiała... (Ktoś znany podobno tak zrobił właśnie; narzekał potem, że długo szuka danego tytułu, ale i tak warto, bo "to tak ładnie wygląda!" ;D) Cóż. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś zmądrzeją. I - jak zauważyłaś - przynajmniej w ramach jednej serii przeproszą wspólny mianownik.

    OdpowiedzUsuń