sobota, 1 stycznia 2011

o Sylwestrze i Nowym Roku

Witam wszystkich w Nowym Roku i na nowym, mam nadzieję - lepszym, blogu. No i popatrzmy tylko, jak to szybko leci - już po 2010 i po zabawie Sylwestrowej. Wchodzimy w 2011 - w nowy styczeń i w nowe 365 dni. Chociaż, należy tutaj uściślić - kto wchodzi ten wchodzi. Zapewne wielu wpełza, albo nawet tego nie robi, bo leży konająca z syndromem dnia następnego. 
Osobiście nie cierpię Sylwestra. Zanim jednak zostanie mi przyczepiona karteczka nieruchawej, sztywnej i nudnej, chcę to wyjaśnić i uzasadnić. Lubię dobrą zabawę, ale nie znoszę musu dobrej zabawy. A niestety od kilku lat dostrzegam to bardzo wyraźnie. "31 grudnia! Trzeba się bawić! Hura!" a potem już tylko szykowanie się przed lustrem w błyszczące ciuchy (których nie lubię), nakładanie makijażu (pod ciężarem którego zapewne się przewrócę) i wciskanie się w pantofelki (które zmiażdżą mi stopy). Potem już spokojnie mogę odstawiać hołubce w tych ciasnych bucikach, przekrzykiwać jakiegoś gościa, który będzie wyśpiewywał że "Jestem szalona" albo że mam inną dolegliwość i upijać się morzem taniego szampana. Byle wytrzymać w stanie w miarę trzeźwym do 12, kiedy to zacznie się strzelanie i masowe płoszenie wszystkich małych zwierzątek. Potem już można się narąbać jak przysłowiowy bombowiec. Ale wszystko to z uśmiechem na twarzy, bo jest Sylwester i trzeba się dobrze bawić.
Osobiście za jeden z moich najlepszych Sylwestrów uznaję ten sprzed dwóch (przepraszam - już trzech lat) kiedy to z grzańcem w termosie i ubrana na cebulkę przedreptałam z moją drogą rodzinką trasę 14 kilometrów przez pola i lasy do mojej ciotki, żeby tam o północy wznieść toast noworoczny i wrócić tą samą drogą do domu. Szalone i nienormalne? Z punktu widzenia wspominanych wcześniej pantofelków i brokatowych sukieneczek pewnie tak, ale wtedy faktycznie, bez przymusu dobrze się bawiłam. 
Zresztą i tak od Sylwestra bardziej lubię pierwszy dzień stycznia. Jest cicho, nikt nie chodzi, nie hałasuje, nie puszcza muzyki, nie drażni znerwicowanych psów. U mnie słychać tylko cicho dzwoniące dzwonki wietrzne (pewnie bardzo tęsknią za latem) i sikorki oblegające karmnik. Więc jeżeli mam być szczera i jeżeli mam wybierać między grudniową zabawą a dniem następnym, wybieram właśnie tę spokojną, kojącą ciszę Nowego Roku. 

kolaż 187

1 komentarz:

  1. I znowu mnie wpędzasz w kompleksy Droga Zuzanno Twoim "szelestem śniegu". Dla takiej osoby jak ja, z niedosłyszeniem wynikającym z wieku, szelest śniegu jest jakimś niebiańskim zjawiskiem. :)

    A Twoje "od Sylwestra bardziej lubię pierwszy dzień stycznia" jest dla mnie całkowicie zrozumiałe.

    Rok temu napisałem haiku oddające tą ciszę:

    Nowy Rok —
    po nocnej kanonadzie
    niebo bez ptaków

    Pozdrawiam,
    Adam

    OdpowiedzUsuń