wtorek, 22 maja 2012

życzenia w powietrzu na wyciągnięcie ręki

I znów, jak co roku, za sprawą topoli przydrożnych zaroiło się w powietrzu od puchu. Jakoś jestem na to wyczulona i wszędzie o tej porze widzę małe, białe strzępki (trochę podobne do gwiazd) które fruną w przestrzeni i lśnią w popołudniowym słońcu, wkręcają się dziewczynom we włosy, wlatują do dusznych autobusów przez uchylone okna i ulatują przy najmniejszym wyczuwalnym podmuchu.

Przypomina mi się dzieciństwo. Biegaliśmy i łapaliśmy ten puch, przekonując siebie nawzajem, że to życzenia. Zasady były proste: trzeba było pochwycić puszek topoli w dłoń, pomyśleć życzenie, chuchnąć i wypuścić puch ponownie w powietrze. Uwolniony strzępek miał polecieć do nieba i się spełnić (im większy był złapany puszek tym lepiej, bo to oznaczało w końcowym rozrachunku większe życzenie).

Oczywiście nie obywało się bez solidnych bijatyk. Nie daj bóg, żeby ktoś złapał puszek wcześniej pochwycony przez kogoś innego - to oznaczało zniwelowanie pierwszego życzenia. Na podwórku zwykle wybuchała wielka bitwa o to, do kogo należy dane życzenie złączone z konkretnym puszkiem topoli. Zazwyczaj po takich bataliach okazywało się, że zaciskając pięści niszczyliśmy życzenia - puch przyklejał się do spoconych dłoni i nie nadawał się już do niczego. 
puch z topoli 
już dzieci na podwórku 
łapią marzenia

1 komentarz:

  1. Też tak robiliśmy-ja i cała podwórkowa zgraja:) ach dzieciństwo.....

    OdpowiedzUsuń