poniedziałek, 16 sierpnia 2010

o podróżach, poznawaniu nowych ludzi i życiu na walizkach

Powszechnie znane jest stwierdzenie, że „podróże kształcą” i jest w tej złotej myśli sporo prawdy. Od wielu lat staram się poznawać świat i zgadzam się całkowicie, że „w drodze” człowiek uczy się wielu rzeczy.
Jak Włóczykij z „Muminków” jestem typem raczej ciekawskim i niezależnym, więc bezczynne leżenie na plaży w celu biernego smażenia się na słońcu mnie nie pociąga, a nawet trochę przeraża. O wiele bardziej cenię sobie tak zwany aktywny wypoczynek, podróż na rowerze albo pieszo w jakiś pozbawiony pensjonatów rejon. W sakwach lub w plecaku mam wszystko, czego potrzebuję – namiot, śpiwór, sprzęt do gotowania, czyste ubrania i jakąś ciekawą książkę na deszczowe popołudnie. Trasę wędrówki mam luźno wytyczoną, nic mnie więc nie ogranicza ani do niczego nie zmusza. Jestem zupełnie wolna i ode mnie tylko zależy co, gdzie i kiedy będę robić.
Zauważyłam jednak ostatnio, że z wiekiem zmieniły mi się priorytety. Kiedy byłam młodsza, najważniejsze było dla mnie uczucie niepewności, wędrowanie w nieznane oraz niewiedza co się wydarzy, co i kiedy będę jeść, oglądać i zwiedzać. Teraz również cenię sobie to uczucie, ale zaczęłam zwracać uwagę na coś innego – na spotykanych ludzi. To niezwykłe, ale ludzie których spotykam będąc w podróży, traktują mnie zupełnie inaczej niż normalnie. Są otwarci, ufni, przyjacielscy. Chętnie się śmieją i zwierzają, często dają prezenty - innymi słowy robią rzeczy, których zwykle na co dzień by nie zrobili, zwłaszcza w stosunku do obcych. Kiedy spotykam kogoś na szlaku znika zwyczajowy dystans i ostrożność w nawiązywaniu znajomości. Po roku spędzonym w środowisku toksycznych ludzi, których spotykam codziennie na uczelni, w sklepie, pociągu, autobusie czy na ulicy – tych wszystkich marudzących, niezadowolonych, gderających ludzi, którzy zarażają mnie swoim pesymizmem – wtedy taki letni, wakacyjny wyjazd jest jak długo-miesięczna terapia u psychoanalityka, masaż zakwaszonych mięśni albo słońce po wielu dniach deszczu. Tych kilku tygodni męczenia się w upale z ciężkim plecakiem albo z okulbaczonym rowerem, kiedy pot leje mi się po plecach, stopy puchną w butach, a mięśnie palą żywym ogniem nie zamieniłabym za nic w świecie na sączenie kolorowych drinków na jakiejś tropikalnej wyspie. Zwyczajnie nie.
Wielka szkoda, ze zmieniają się czasy i stare, dobre chatki studenckie oraz schroniska zmieniają się w drogie, bezduszne hotele i pensjonaty. Szkoda także, że młoda kobieta dla własnego bezpieczeństwa nie powinna  już sama się włóczyć po bezdrożach. Ale i tak nie narzekam, tylko wciąż idę przed siebie. Niedługo znowu planuję wyruszyć w świat. Wam również życzę wakacyjnego szczęścia i pamiętajcie – podróże naprawdę kształcą.

kolaż 065

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz