niedziela, 22 sierpnia 2010

o sierpniowych malinach, Leśmianie i czytaniu poezji

Sierpień to chyba mój ulubiony miesiąc, a przynajmniej drugi obok października. Jest to czas, kiedy lato stopniowo dojrzewa, by później zmienić się i niepostrzeżenie przejść w jesień. Dni stają się coraz krótsze bo słońce pada pod innym kątem niż w czerwcu i lipcu, ale dzięki temu wszystko tonie w pięknym, złoto-pomarańczowym świetle. Jest ciepło, ale nie gorąco , a pszczoły, trzmiele i motyle uwijają się jak mogą, przeczuwając rychły koniec letniego kwiecia i słodkich owoców.
Nie tylko dlatego kocham ten zamykający lato miesiąc. W sierpniu pojawiają się najsmaczniejsze, a równocześnie ostatnie maliny – soczyste, o intensywnym, duszącym zapachu i nasyconym kolorze. Kilka tygodni temu, zaraz po przełomie lipca i sierpnia, zrobiłam sobie krótką przerwę w podróży. Miałam to szczęście, że przy polnej drodze na której się zatrzymałam na odpoczynek rosły niewielkie, ale ciężkie od owoców krzaki malin. Od razu zabrałam się do zbierania, przypominając sobie przy tym pierwsze wersy „W malinowym chruśniaku” Leśmiana. Jest on jednym z niewielu wierszy, który nie został mi skutecznie obrzydzony przez liczne analizy i interpretacje, którymi zadręczali mnie w liceum nauczyciele języka polskiego. Zawsze bardzo lubiłam ten przedmiot, jednak jestem przeciwna tym brutalnym wiwisekcjom literatury, które narzuca uczniom szkolny program nauczania. Książki powinno się przeżywać, nie analizować!
Wracając do tematu - przez to wszystko: ciepło późnego popołudnia, rozleniwione motyle, skojarzenie z „Chruśniakiem” i niespodziewaną, wynikającą z kontrastu z wierszem moją samotność wśród krzewów, powstały w mojej głowie dwa haiku, które kilka dni temu udało mi się szczęśliwie zilustrować (a to dzięki znalezieniu w sklepie malinowej herbatki tajemniczej marki X, jednak w bardzo ładnym, pożądanym przeze mnie opakowaniu).
Wkrótce po zamieszczeniu owego różowego dyptyku w internecie, między mną a dziewczyną o bardzo przyjemnym nicku kunie-kunda (szczerze polecam jej prace: kunie-kunda.deviantart.com) nawiązała się dyskusja, dość ożywiona, choć krótka – trudno jest długo dyskutować, kiedy obie strony mają podobne zdanie na ten sam temat. Okazało się, że kunie-kunda również kocha erotyki Leśmiana, podobnie jak ja. Ucieszyło mnie to ogromnie, spotkałam już bowiem wiele osób, które uznają Leśmiana za „badziewnego wierszokletę”, „pokrętnego-niezrozumiałego krętacza” i osobę „pisząca o niczym”. Wiadomo, są gusta i guściki, lirykę leśmianowską można lubić albo i nie, jednak nie dostrzeganie w wierszu „Łąka” erotyzmu, a już zwłaszcza przez studenta kulturoznawstwa, jest dla mnie wielkim zaskoczeniem i równocześnie przykrym rozczarowaniem.  Jak napisała kunie-kunda: -  „mi też się wydaje, że nie zawsze wszystko rozumiem, ale kto może powiedzieć, że na pewno wszystko rozumie? ale nie dostrzegać u leśmiana erotyzmu? to już wybitne niezrozumienie”. Zgadzam się z nią z całego serca. Nie zamierzam jednak pisać teraz żadnych manifestów, postulatów, pouczeń ani wielkich podsumowań. Pełna nadziei, że nie jesteśmy z kunie-kundą ostatnimi czytającymi i lubiącymi wiersze osobami w tym kraju, idę poczytać trochę liryków. Może Tuwima, tak dla odmiany?
dyptyk z kolaży 125 i 126 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz